Troska liberalno-lewicowych mediów o Kościół w Polsce jest zaiste wzruszająca. Kto by pomyślał, że zwykły proboszcz stanie się bohaterem wszystkich tytułów, jego kłopoty relacjonowane będą na bieżąco przez serwisy i portale informacyjne, a podobizna zdobić będzie okładki kolorowych tygodników i tabloidów? Kto by pomyślał, że jego konflikt z przełożonym tak bardzo wstrząśnie sercami najdalszych od katolickiej ortodoksji dziennikarzy?
Po to jednak, aby stać się obiektem takiego wzmożenia, duchowny musi wcześniej uznać za swojego duchowego mistrza Janinę Paradowską, ogłosić, że Kościół winien się uczyć od „Gazety Wyborczej”, przyjąć, że normy bioetyczne obrażają dzieci poczęte in vitro i – może przede wszystkim – rzucić parę insynuacji pod adresem swojego przełożonego w randze arcybiskupa. Innymi słowy: mówić dokładnie to, czego życzą sobie media głównego nurtu.
Okazuje się jednak, że i to nie jest konieczne. Jeśli duchowny nie mówi tego, czego pragną reformatorzy Kościoła z TVN, „Newsweeka” czy TOK FM, to od czego zdolność interpretacyjna?
Ksiądz Lemański rozczarował nieco medialnych patronów. Nie zabarykadował się w swojej parafii i nie ogłosił powołania nowego Kościoła pod patronatem błogosławionej Paradowskiej. Odpowiedzią na to zaniechanie jest medialne zalicytowanie wyżej. Nowym Lemańskim ma się okazać papież Franciszek. Wprawdzie w niczym nie przypomina on proboszcza z Jasienicy i nic porównywalnego nie mówi. Ale od czego są umiejętności – powiedzmy oględnie – egzegetyczne nowych teologów Kościoła rozwartego i zmodernizowanego?
Papież Franciszek nie może atakować swojego hierarchicznego zwierzchnika, choćby dlatego, że sam stoi na czele Kościoła, ale nie przeszkadza to medialnym reformatorom przeciwstawiać go instytucji, którą kieruje. Ba, słuchając dziennikarskiego chóru, można odnieść wrażenie, że Franciszek jest co najmniej nowym Marcinem Lutrem. Jego niekontrowersyjne wypowiedzi, które akcentują solidarność i nawołują do umiarkowania, prezentowane są jako zakwestionowanie nauki jego poprzedników.
Szef think tanku PO z „Krytyki Politycznej” i „Tygodnika Powszechnego” Jarosław Makowski zapisał go już do teologii wyzwolenia. Ruch ten miał charakter marksistowski nie dlatego, że wskazywał problemy społeczne, ale dlatego, że upraszczał je w duchu komunistycznym i proponował podobne, rewolucyjne metody ich rozwiązania. To dlatego Jan Paweł II położył kres tym tendencjom w łonie Kościoła. Makowski śni, że Franciszek zakwestionuje ten wymiar nauczania swojego poprzednika, chociaż nic nie wskazuje, aby tak się miało stać.
Swoją drogą to przenikanie się „katolickiego” „Tygodnika Powszechnego” i ultralewicowej „Krytyki Politycznej” wskazuje, jak to z Kościoła otwartego wywiało już ostatnie pierwiastki religijne, a główną jego namiętnością pozostała rozprawa z Kościołem tradycyjnym, czyli jedynym, który istnieje.
Wracając do Franciszka, a raczej do jego lewicowych egzegetów – Adam Szostkiewicz przejmuje się, czy Kościół polski potrafi nadążyć za duchem czasu, któremu – podobno – powierzyć go chce Franciszek. Tym, że jedyna rewolucja, do której wzywa obecny papież, to przeciwstawienie się duchowi obecnych czasów i nawrót do trwałych wartości, Szostkiewicz się nie przejmuje. Jacek Żakowski nie przejmuje się… A zresztą nie ma to żadnego znaczenia.
Media akceptowały wadowickie kremówki Jana Pawła II, ale już nie jego encykliki, w przypadku Franciszka jest znacznie gorzej.