Prawnicy skuteczniejsi niż cenzorzy
  • Piotr SemkaAutor:Piotr Semka

Prawnicy skuteczniejsi niż cenzorzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prawnicy skuteczniejsi niż cenzorzy
Prawnicy skuteczniejsi niż cenzorzy
Losy książki Artura Domosławskiego pokazują, jak sam lęk przed procesem coraz mocniej zaczyna dławić wolność słowa

Świat Książki będzie wydawał okrojoną wersję biografii „Kapuściński non-fiction” pióra Artura Domosławskiego. Ugoda, jaką wydawnictwo zawarło z Alicją Kapuścińską, wdową po pisarzu, zawiera zapis, według którego z publikowanej w przyszłości książki znikną cztery rozdziały. Od chwili ukazania się biografii budziły one sprzeciw wdowy, ponieważ opisywały ciemną stronę życia pisarza. Analogiczne porozumienie wydawca ma podpisać – według Domosławskiego – z córką Kapuścińskiego, Rene Maisner.

Ugoda z Kapuścińską została zawarta bez zgody autora, a nawet bez żadnych konsultacji z nim.

Gdy w 2010 r. Artur Domosławski podpisywał umowę ze Światem Książki, wydawnictwo to należało do potężnego koncernu Bertelsmann i autor zyskał gwarancję ochrony procesowej w razie pozwów. Problem w tym, że od 2011 r. Świat Książki dwukrotnie zmieniał właściciela. Najpierw kupił go koncern Weltbild, a potem odkupiła go firma Bukowy Las, której wyłącznym dystrybutorem jest Firma Księgarska Jacka Oleksiejuka – potentata na polskim rynku wydawniczym.

– Ta ugoda jest kuriozalna. Nie widzę żadnych, ale to żadnych, nawet najmniejszych merytorycznych podstaw, żeby za tę książkę przepraszać – mówi „Do Rzeczy” Domosławski.

Zapowiada, że będzie starał się odzyskać prawa do swojej publikacji i chce wydać ją ponownie bez cenzury. Prawnicy pytani przez „Do Rzeczy”, czy wycięcie z książki Domosławskiego czterech rozdziałów jest zgodne z przepisami, odmawiają oficjalnych wypowiedzi. Anonimowo przyznają jednak, że zasada niezawierania ugody i nieingerowania w kształt wydanej już raz książki bez zgody autora wydawała się dotychczas czymś oczywistym. – Nowym elementem są częste w Polsce zmiany własnościowe firm wydawniczych, wraz z którymi dawne obietnice, szczególnie te ustne, niewiele potem znaczą – mówi jeden z prawników.

Domosławski przyznaje, że wciąż ma nadzieję, iż wydawnictwo wycofa się z decyzji. Jednak na razie nic nie wskazuje na to, by tak miało się stać. Przed autorem zaczyna więc majaczyć wizja długiego sporu sądowego z potężnym wydawcą i gorycz obserwowania, jak na półki trafi „wykastrowana” książka.

Zmrożenie punktowe

Kwestia ukrytego powrotu cenzury w formie wyroków sądowych po raz pierwszy poruszyła opinię publiczną w drugiej połowie lat 90., gdy sąd zaakceptował wniosek firmy Amway, aby w ramach tzw. zabezpieczenia procesowego wydać zakaz pokazywania filmu Henryka Dederki „Witajcie w życiu”. Co charakterystyczne, oburzenie w mediach na wyrok sądu było wtedy dość powszechne.

„Gazeta Wyborcza” protestowała przeciw takim werdyktom sądu, wskazując na groźbę tzw. efektu zmrożenia. Chodziło o niebezpieczną dla demokracji sytuację, w której pozwy bogatych firm lub wpływowych urzędów państwowych mogą zadusić krytykę obywatelską. Publicyści „GW” głosili wtedy tezę o wyższości prawa do krytyki nad subiektywnym poczuciem zniesławienia silnych graczy w życiu publicznym. Nie minęło jednak wiele czasu i okazało się, że „efekt zmrożenia” udało się wywołać prawnikom spółki Agora w stosunku do krytyków Adama Michnika. Specyficzną sławę zyskał w tej mierze Piotr Rogowski, prawnik Agory, który zaczął pozywać krytyków Adama Michnika.

Publicyści „Gazety” głosili wtedy dość obłudnie, że pismo z Czerskiej jest za wolnością słowa, ale nie za wolnością obrażania. Tak wszczęto procesy przeciw Andrzejowi Zybertowiczowi, Piotrowi Gontarczykowi czy Rafałowi A. Ziemkiewiczowi.

Co znamienne, żaden ze specjalistów od praw obywatelskich, którzy wypowiadali się krytycznie o „efekcie zmrożenia” w przypadku Amwaya, nie zareagował równie mocno na procesy mec. Rogowskiego.

A przecież zasada, że im ważniejsza i bardziej wpływowa rola krytykowanej osoby, tym większa winna być ochrona prawna dla tych, którzy podejmują się jej krytyki, pasowała jak ulał do osoby Michnika. Agora była równie zamożna co firma Amway, ale dodatkowo o wiele bardziej wpływowa w kwestii zdolności rozpowszechniania swoich opinii.

Lustracja jak gorący kartofel

Nie bez znaczenia dla losów książki Artura Domosławskiego mógł być fakt, że były publicysta „Gazety Wyborczej”, oprócz wzięcia pod lupę życia osobistego Ryszarda Kapuścińskiego, naruszył środowiskowe tabu, pisząc dość otwarcie o współpracy pisarza ze Służbą Bezpieczeństwa. Oczywiście Domosławski tłumaczył to koniecznością uzyskiwania od władz zgody na wyjazdy zagraniczne i logiką konfliktu Wschód – Zachód, ale faktem jest, że dotknął wyjątkowo drażliwego w III RP tematu.

Owszem, „Gazeta Wyborcza” wskazała w komentarzu Piotra Stasińskiego, że „sądowy zakaz publikacji powinien być czymś absolutnie wyjątkowym, gdyż w demokratycznym kraju regułą jest wolność słowa” i „ograniczać się winien jedynie do przypadków skrajnych”.

Jednak komentarz „Wyborczej” nijak się miał do sytuacji Domosławskiego. W jego przypadku o ocenzurowaniu książki nie zadecydował sąd, ale wydawca wraz z żoną Kapuścińskiego. Reprymenda za grzebanie w teczkach zawarta była w zdaniu Stasińskiego, że „życie człowieka winno być przede wszystkim jego własnością i odpowiedzialnością”, a nie polem do „używania przez innych”.

O tym, że pisanie o związkach ze Służbą Bezpieczeństwa grozi kłopotami, przekonał się ostatnio Roman Graczyk po wydaniu książki „Cena przetrwania? SB a »Tygodnik Powszechny«”, traktującej o kontaktach z bezpieką czołowych redaktorów tego pisma. Został on pozwany przez Jacka Pszona, syna Mieczysława Pszona, jednego z bohaterów książki. Pszona juniora oburzyło opisanie przez Graczyka raportów SB, z których wynikało, że Pszon senior przyjmował prezenty w trakcie spotkań z oficerami bezpieki, i zażądał wstrzymania dystrybucji wydanej już książki.

Sąd oddalił w końcu pozew syna, ale Graczyk traktuje proces jako groźny precedens.

– Gdyby Pszon wygrał, byłoby to zagrożenie dla wolności słowa. Straciłem półtora roku na bieganie po sądach i moja sprawa być może zniechęciła innych do pisania książek na bazie dokumentów SB. Słowa Graczyka potwierdzają się, gdy obserwujemy, jak „efekt zmrożenia” działa w przypadku Lecha Wałęsy.

Taktyka konsekwentnego twierdzenia sporej części mediów, że sprawa „Bolka” jest rzekomo „niewyjaśniona”, i procesy byłego prezydenta przeciw Krzysztofowi Wyszkowskiemu już odstraszyły dziennikarzy od pisania o współpracy Wałęsy z SB. Jedynymi autorami, którzy nadal drążą ten temat, są Sławomir Cenckiewicz i Paweł Zyzak. Nie widać w IPN nikogo, kto by chciał kontynuować badania na temat Wałęsy ani szerzej – na temat inwigilacji opozycji przez agentów SB. Jeszcze 10 lat temu dziennikarze największych dzienników byli pewni, że jeśli ich teksty ukazały się w gazecie, to ich redakcja będzie stała za nimi murem w przypadku ewentualnego pozwu o naruszenie dóbr osobistych.

Niedawno jednak Grzegorz Hajdarowicz, prezes Gremi Media, pozbawił ochrony prawnej Tomasza Wróblewskiego, byłego redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”, Cezarego Gmyza, byłego dziennikarza tego dziennika, oraz Pawła Lisickiego, byłego naczelnego „Rzeczpospolitej” i tygodnika „Uważam Rze”, dziś związanych z tygodnikiem „Do Rzeczy”.

W procesach wytoczonych w czasie, gdy pracowali oni w Presspublice, która weszła potem w skład Gremi Media, dziennikarze ci sami będą musieli zapewnić sobie pomoc prawną. Z inną sytuacją zetknął się Paweł Nowacki przy produkcji filmu dokumentalnego „Dies Luctus”. Urzędnicy Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego nie zgodzili się na wykorzystanie w filmie zdjęć ludzi w żałobie zebranych przed Pałacem Prezydenckim w kwietniu 2010 r. Ich autorem był Włodzimierz Resiak, który pracował w kancelarii za kadencji Lecha Kaczyńskiego.

– Kancelaria twierdziła, że nie zgadza się na pokazanie zdjęć płaczących członków rodzin ofiar smoleńskich w trakcie uroczystości przybycia z Rosji szczątków ich bliskich, bo może to skutkować pozwami z ich strony. Trudno było jednak pozbyć się wrażenia, że była to niechęć do filmu o żałobie po Smoleńsku – opowiada Nowacki.

W końcu prezes Juliusz Braun zdecydował się na emisję filmu, ale przez dłuższy czas trwała burza nerwów wokół wyemitowania dokumentu.

Nowa cenzura

Straszak w postaci ewentualnych pozwów sądowych zaczyna odgrywać coraz skuteczniejszą rolę quasi-cenzuralną. Ostrożność prawników nie bierze się znikąd. To efekt medialnej dyskredytacji pewnych kwestii, np. lustracji.

Ten mechanizm prawnej cenzury jest tym groźniejszy, że nie dopuszcza nawet do przewodów sądowych i wyroków w sprawach o rzekome zniesławienie. Zanika odwaga obrony wolności słowa, a zwycięża oportunizm. Jednak nie byłoby takich lęków, gdyby nie nieprzewidywalność werdyktów sędziów, dla których zasada wolności słowa często nie jest wartością nadrzędną.

Na koniec jedyny optymistyczny akcent całej tej sprawy.

Cena książki Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim na skutek decyzji Świata Książki poszła w górę na internetowych aukcjach o 400 proc. To krzepiący sygnał, że każde ograniczenie dostępu do wolności słowa powoduje, iż rośnie zainteresowanie zakazanymi opiniami. •

Tekst ukazał się w 37 numerze Do Rzeczy (7-13 października 2013 r.). Zobacz także: http://dorzeczy.pl/hiena-roku-dla-hajdarowicza/ oraz http://dorzeczy.pl/oswiadczenie-towarzystwa-dziennikarskiego/

PROHIBITA 2013

Czytaj także