Jak wiadomo, zlikwidowanie w publicznych przedszkolach rytmiki, angielskiego i w ogóle wszystkich zajęć, które nie mieszczą się w ustawowej złotówce, to ze strony pani minister Szumilas i jej pryncypała wielkie dobrodziejstwo. Po pierwsze, przeciwstawiono się w ten sposób chciwym właścicielom firm edukacyjnych, wyciągającym dotąd od rodziców pieniądze za organizowanie tych zajęć, które powinny być za darmo (i nic to, że - niestety – za darmo być nie mogą). Po drugie i ważniejsze, wyrównano szanse dzieci z publicznych przedszkoli. Żeby nie było tak, że jedne chodzą na zajęcia dodatkowe, bo rodziców na to stać, a drugie nie, bo ich nie stać (choć nikt nigdzie o takich przypadkach nie słyszał). Lepiej, żeby nie chodziły wszystkie.
W efekcie wszystkie dzieci z przedszkoli publicznych zostały pozbawione wszelkich szans w starciu z dziećmi z przedszkoli prywatnych. Ponieważ – kto nie ma sam dzieci, ten może nie wie – do dobrych podstawówek jest dziś selekcja. Dzieci z przedszkoli prywatnych, w których rytmika, angielski i wszystko, co trzeba, były, przejdą testy śpiewająco. A te gorsze, państwowe, pójdą do gorszych szkół, a potem do gorszych szkół średnich lub już wprost na umowy śmieciowe, zamieszkają w gorszych dzielnicach i spłodzą dzieci, które też poślą do gorszych publicznych przedszkoli bez żadnych zajęć dodatkowych, bo na lepsze ich nie będzie stać.
Nie wiem, czy pani minister jest taka ślepa, czy wręcz przeciwnie – jest taką wizjonerką. Pytanie: „Głupota czy sabotaż?” jest zawsze tym najtrudniejszym. Faktem jest, że jeśli obecna władza ma jakąkolwiek myśl dalekosiężną, to tylko w dziedzinie utwierdzania społecznego podziału – tak, by z „lepszych”, którzy się w III RP dobrze ustawili i popierają ją, wyrośli też „lepsi” i uprzywilejowani, a ci gorsi żeby zawsze pozostali na dole, bo oni i tak tej władzy popierać nie będą. Jednym z wielu przejawów tej antyspołecznej roboty jest też zgłoszenie przez panią rzecznik praw obywatelskich obiekcji wobec pomocy dla rodzin wielodzietnych. Jej zdaniem i tu należy wyrównać, aby pomoc dla rodzin jedno dzietnych (a może i całkiem bezdzietnych?) nie była mniejsza.
Swoją drogą ciekawe, że nikt pani profesor Lipowicz nie łapie za słowo. Skoro za sprzeczną z konstytucją uznaje zasadę, by komuś dodatkowym przywilejem wynagrodzić trudniejszą sytuację, to powinna ostro przeciwstawić się wszelkiego rodzaju parytetom, integrowaniu niepełnosprawnych etc. Czego, jako żywo, nie czyni. Kobieca logika!
Panią rzecznik i tak przebił inny rzecznik, od praw dziecka, lansujący tezę, że jeśli dziecko boi się dentysty, to znaczy, że jest w domu katowane albo molestowane. Gdy mnożą się wypadki bezpodstawnego zabierania dzieci – nawet tak absurdalne i haniebne jak w Lublinie, gdzie zabrano matce niemowlaka, ponieważ chciała pozostać przy nim, gdy był chory, w szpitalu (!) – pan rzecznik nic nie może i palcem nie kiwnie. A teraz, mało tego, jeszcze dostarcza tuskowym Jugendamtom argumentów na rzecz ich odrażających działań. Co rzecznik w tej III RP to lepszy!