A jak teraz się tego nie załatwi, to następna porcja przykryję tę skrzętną zbieraninę, zaś czas zdezaktualizuje poprzednie. Cóż robić? Ano trzeba będzie wybrać parę wątków z tego bogactwa. Zastanawiałem się nad porównaniem Niepożądanych Odczynów Poszczepiennych w świecie (gdzie Polska króluje z praktycznie zerowym stopniem, hura?) i rozkminieniem mitu Indii, gdzie palono trupy na ulicach i skąd idzie przez świat Delta, czemu akurat zaprzeczają hinduskie statystyki. Zdecydowałem się jednak na coś innego – przyjrzymy się kwestii przeciwciał w światowym ujęciu.
O co chodzi z tymi przeciwciałami? Ano, to główny problem akcji szczepiennej. Chodzi o to czy ci, którzy już przeszli kowida mają (i czy lepsze, a przede wszystkim dłużej działające) przeciwciała na tyle dobre i trwałe, że nie wymagają szczepienia. Taka konstatacja, byłaby ciosem w powszechność szczepień. Funkcją tego myślenia jest działanie uprzedzające – zaniżanie ilości osób, które kowida już przeszły, w związku z tym trudno się dopatrzeć, np. u nas, prostych badań przesiewowych, bo z nich by wynikała epidemiologiczna oczywistość, że większość koronawirusa przeszła. To oznaczałoby następną herezję, że da się z nim żyć, zaniżało śmiertelność koronawirusa z 2-3% do tysięcznych promila. W dzisiejszej, szczepiennej fazie, w jakiej znajduje się cywilizacja, znaczyło by to także – w przypadku „lepszych” przeciwciał ozdrowieńców -, że nie ma co ich szczepić.
Ostatnio zrobiono ciekawą akcję w USA. Badano krew honorowych dawców na okoliczność przeciwciał i okazało się, że 48% ludności już jest po zupie. Mamy więc pojęcie o bazie naturalnych przeciwciał. I teraz odbywa się walka – czyje przeciwciała są lepsze: te nabyte w trakcie choroby, czy te wygenerowane w rezultacie szczepienia? W „Nature” artykuł naukowy o tym, że naturalne przeciwciała mogą działać w ciele przez całe życie, ba – są aktywne wobec każdego wariantu koronawirusa. No, gdyby się to dostało do prasy, a szczególnie do umysłów ludzkich, szczególnie tych wahających się, to mogło by dojść do światowego „przewrotu pfizeriańskiego”. W dodatku naukowcy z Cleveland dowiedli, że szczepienie ozdrowieńców nie ma żadnego sensu, bo nic im nie dodaje, oprócz, rzecz jasna, ryzyka NOPów i to rozłożonych w czasie, bo szczepionka ma interakcje z genami, a te mogą się objawić o wiele później niż zwyczajowe NOPy poszczepienne, tak jak się je liczy np. w stosunku do szczepień na grypę.
Najlepiej ocenić to na wyizolowanym przypadku. Znaleźć jakiś kraj, mocno zaszczepiony, dobrze pozamykany, może wyspę, w którym można zobaczyć co się dzieje po zaszczepieniu, czy zaszczepieni się zakażają, czy niezaszczepieni bardziej, jak to chodzi z przeciwciałami. I okazało się, że Pfizer, który ostatnio zszedł z „gwarancją” (cudzysłów, bo oni niczego nie gwarantują tylko obiecują coraz to słabsze działanie preparatu) do utrzymania się przeciwciał do 6 miesięcy. Wiadomo – jak inaczej wytłumaczyć konieczność szczepienia się dwa razy i to (jak widać z tej logiki) co roku. Izraelskie dane powiedziały – sprawdzam. Zbadano swoich zaszczepionych i wyszło, że ten okres jest dwa razy krótszy.
Jaki jest efekt tej wpadki? No… trzecie szczepienie, które już ogłosił Izrael. Pfizer wyszedł z tego wcale nie przepraszając, że się walnął (a gdzie się nie walnął?) ale zapewniając, że trzecie ukłucie polepszy odporność na wirusa od 5 do 10 razy. Halo…! Jak wygląda statystycznie zwiększenie o 5 do 10 razy skuteczności szczepionki, która miała mieć 98-procentową skuteczność? Czego będzie dotyczyć? Tych 98 czy tych 2 procent? Podpowiadam, że czwarte ukłucie zwiększy odporność na wirusa stokrotnie, z odpornością na koklusz i gruźlicę w pakiecie. Trzecią dawkę nazwano nie jakimś błędem, tylko „dawką przypominającą”, ciekawe o czym? O tym, że jest wirus, czy przypominającą organizmowi, że ma się wziąć do roboty, bo poprzednie strzyki, mimo obietnic, nie bardzo działają?
Niepokoją dane świadczące o tym, że coraz więcej zaszczepionych się zakaża. To zła wiadomość, bo może podważyć sens masowych szczepień. Wymyśla się różne tłumaczenia, począwszy od debilnego, że to przez nieszczepionych foliarzy. Ale tu jest brak logiki, bo skoro szczepionka działa (nawet po 3 ukłuciu 5-10 razy bardziej, c’nie?) to zakażeniom nie mogą być winni nieliczni (przynajmniej w Izraelu) foliarze, tylko coś jeszcze. I tu jest nowy „łit maketingowy”, pozwalający oddalić podejrzenia od skuteczności szczepionek – nowe warianty. Zwalnia to producentów od kłopotliwych pytań, bo kto to tam wiedział o takiej Delcie jak w ekspresowym tempie w 2020 roku w laboratoriach ważono miksturę. Ba – to tłumaczenie wręcz motywuje kolejne zaszczepienia, bo mutacji jest w opór, każda inna i lepsza od następnej.
No, w Izraelu wygląda to niepokojąco. 40% nowych zachorowań to dwukrotnie zaszczepieni, zaś tylko 1% to ozdrowieńcy. Potwierdza to tezę o „uniwersalności” naturalnych przeciwciał, zarówno jak opinie, że szczepionki nie tylko nie dają większej odporności, ale… powodują mutację wirusa w kierunkach niebezpiecznych.
Oto Luc Montagnier, nie byle kto, tylko odkrywca wirusa HIV, laureat Nagrody Nobla, autorytet wirusologii od dawna ostrzegał przed szczepieniami. Według niego wzmagają one proces mutowania wirusa w nieoczekiwanych i groźnych kierunkach, innych niż te, w które by się on rozwinął jedynie w kontakcie z naturalnymi przeciwciałami. Naukowiec uważa, że szczepionki doprowadzają do „wzmocnienia zależnego od przeciwciał” (ADE), to znaczy nasilają infekcję w przypadku spotkania z koronawirusem. Tym tłumaczy się nagły wzrost zachorowań wśród zaszczepionych.
Dochodzi już do „sanitaryzmu odwróconego”, polegającego na tym, że niezaszczepieni podejrzewają zaszczepionych, że ci ostatni roznoszą rzadkie warianty wirusa i mogą zakazić (poprzez swoje zaszczepienie) niewinnych foliarzy. Podobno na Florydzie pojawiły się już w oknach sklepowych witryn ogłoszenia, że z przyczyn zdrowotnych nie obsługuje się zaszczepionych. W ten sposób świat podzieli się na dwa obozy, z których każdy będzie uważał, że musi się izolować przed tym drugim, bo ten zakaża. Ciekawie się zapowiada.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.