Cenzura. A lud się cieszy

Cenzura. A lud się cieszy

Dodano: 
fot. zdjęcie ilustracyjne
fot. zdjęcie ilustracyjne Źródło: Flickr / (CC BY-ND 2.0)/Jennifer Moo
Dzień 517. Wpis nr 506 || Wylałem już morze cyfrowego atramentu na temat cenzury. Dla mnie pojawiła się nagle, w przyspieszonej formie, jak wiele rzeczy ukrytych pod skórą rzeczywistości, które nagle wylazły z ukrycia i przyspieszyły.

W kolejnych wpisach zaznaczałem kroczące etapy jej postępu, dziwiąc się, że idzie to tak szybko i bezkarnie. Że lud się na to zgadza. Okazało się, że to media społecznościowe, które stanowiłyby jedyną platformę komunikacji protestu są właśnie tego protestu przyczyną. I żeby zaprotestować przeciwko cenzurze w mediach trzeba by się było przez nie umówić. Kwadratura koła, zwłaszcza kiedy pozorne lekarstwo bezpośredniej komunikacji międzyludzkiej stało się największym jej patogenem.

Najbardziej dziwiła mnie jednak zgoda społeczna. Ale co zrobić kiedy protestujący przeciwko cenzurze na fejsiku biadolą o tym na… fejsiku. Są więc jak ksiądz, który ochrzania na mszy wierzących, że nie chodzą do kościoła. To zabójcze sprzężenie zwrotne, syndrom żony alkoholika, powoduje, że media sobie poczynają o wiele żwawiej, bez jakiejkolwiek obawy przed refleksją spacyfikowanego stada ze smartfonami. Teraz przeszliśmy już w fazę zupełnej ostentacji. Wytłumaczenie jest jedno – kowid. On tłumaczy potrzebę wycinania informacji. Robi się to dla dobra ogółu, bo jakiekolwiek wątpliwości co do pandemiczności koronawirusa mają narazić społeczeństwo. W tamie mainstreamu nie może być ani jednej szczeliny, bo inaczej wszystko runie i wyleje się na świat powódź zakaźnego foliarstwa. A może to prawda? Tego nie wiemy, wiemy tylko, że taktyka zamknięcia „debaty na tematy” dowodzi raczej słabości lub braku argumentów. Przecież takiego zabobonnego foliarza to ekspert przed kamerami właśnie powinien rozsmarować argumentami. A brak takich debat, ściganie najmniejszych ich prób, rodzi jednak podejrzenia, że coś jest na rzeczy i że szczelna cenzura ma jednak inne podłoże niż bezpieczeństwo zdrowia publicznego.

A więc mówią już oficjalnie. Zaczęło się, co najbardziej frapujące, w ostoi wolnego słowa, latarni wolności światowej – USA. I to jeszcze za Trumpa, choć tu musimy zaznaczyć, wbrew nie tylko jego woli, ale przeciw niemu. Dziś w Ameryce Bidenowskiej jedziemy już na żywca, bez obciachu. Właśnie ogłoszono, że władza będzie kontrolować prywatne smsy Amerykańczyków, by ci przypadkiem nie czytali fałszywych informacji na temat szczepionek.

Biały Dom potwierdził, że jest dogadany z Facebookiem na tyle, że już oficjalnie stanowi on rządowe narzędzie cenzury. Właściwie to wszyscy wiedzieli o tym od dawna, obserwując strategie banowania profili i serwisów, które, choć przynosiły zyski głównie dla FB, lecz były banowane jak coś w ideolo było nie tak. Decydował o tym tajemniczy mechanizm „sztucznej inteligencji”, choć ja w jej sztuczność wierzę coraz mniej i wydaje mi się, że AI wystawia tylko wedle algorytmu podejrzane treści, zaś co do decyzji o ich wyłączeniu to są one udziałem wcale nie sztucznej i wcale nie inteligencji. Ale teraz chłopaki już się nie szczypią i mówią o tym oficjalnie, kiedyś – przynajmniej w USA – nie do pomyślenia. Ale teraz ruchy cenzury mają już społeczne przyzwolenie – kowid rozgrzesza wszystko. A więc wszystko już przejdzie.

Ciekawie do tego podeszła Australia. Wprowadza się tam punkty za zachowanie w internecie, tak jak za jazdę samochodem. Dostajesz ich stówkę i za każde przekroczenie w sieci możesz mieć odjęte w ramach jakiegoś wirtualnego mandatu. Jak się wyprztykasz, to cię wyłączają. Oczywiście wymaga to początkowego filtra, czyli identyfikacji, paszportu internetowego, bez którego nie wejdziesz do sieci, jak za chwilę bez kowidowego do restauracji. Ba, ale kto i na jakich zasadach będzie odbierał punkty? Pewnie będzie tak jak z FB – dostaniesz maila, że naruszyłeś ogólne zasady internetu, ale bez podania co takiego zrobiłeś im wbrew, masz się domyśleć. To tak jakby ci prokurator powiedział, że idziesz do aresztu i jak chcesz znać powody tego zdarzenia to w cichości celi raczej przemyśl co takiego narozrabiałeś i domyśl się co namierzyliśmy. Taki areszt samowydobywczy. I skończyła się anonimowość w sieci. Oczywiście przy poklasku wielu, którzy uważali ją wcześniej za i tak szkodliwą, bo przecież wielu trolli czy bohaterów zza nicka zawalało sieć syfem. A więc w sieci będzie grzecznie i po nazwisku, w dodatku w poczuciu, że radar prędkości internetowej niepoprawności patrzy Wielkim Okiem na wszystkich. I co, lepiej każdemu?

To rodzi zakusy już nie tylko na wirtualną rzeczywistość, ale na całkiem realną także. Australia też sugeruje, żeby nie rozmawiać z sąsiadami, nawet w maskach. Oto w Kanadzie gotują się do zabronienia zgromadzeń, by ludzie nie przekazywali sobie nieautoryzowanych, nie tylko fałszywych, wiadomości. Pół biedy gdyby to chodziło o to, że władza mówi co jest fałszywe i wtedy łapie, ale ona mówi: wszystkie nieautoryzowane informacje należy uznać za fałszywe. O tym co nimi jest a co nie decyduje wyłącznie nasz filtr akceptacji, dopuszczenia do oficjalnego obiegu. W związku z tym władza staje się jedynym źródłem informacji. I nawet już nie chodzi wyłącznie o kowida, bo ten minie a filtry zostaną, a są już testowane nie wyłącznie na tematach epidemiologicznych.

Jak jest u nas? To ciekawe. Czy taki polski oddział fejsika odwala robotę bez udziału rządu, bo jego filtry i tak tropią nieprawomyślnych w sposób kompatybilny dla oczekiwań władzy? Czy też są dogadani operacyjnie. Myślę, że to drugie. Może dlatego ustawa Ziobry o zabronieniu w Polsce cenzury ze strony Bid Data leży w Sejmie z pół roku?

I nad tym wszystkim unosi się społeczna zgoda większości postrachanego stada. Okazało się, że nóż cenzury wchodzi w rozmiękczone masło powszechnej zgody na kształtowanie przekazu. A może wielość prawd jest zbyt dużym wyzwaniem dla ogółu? Może chce on jednej, niefrustrującej wersji, która pozwala się ukołysać w konformistycznym pogodzeniu się ze światem. Tym gorzej dla staromodnej „wniejszości w wolności”. Pamiętajmy, że – jak przeczytałem u Korwina – człowiek, który ma rację dzień wcześniej niż wszyscy, przez dobę uchodzi za idiotę.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

Źródło: dziennikzarazy.pl
Czytaj także