A więc w tym determinizmie to już nudno tak siedzieć i czekać na nieuchronne, nawet wołając na puszczy, skoro i tak nikt nie słucha, a wszystko zostało już powiedziane. Ale dzieje się pozawirusowo, gdyż właśnie rozeszła się w szwach Zjednoczona Prawica. Ale o tym, to sobie napiszę w środę, czyli wtedy, kiedy będzie wiadomo jakie to ma przełożenie na sejmową większość. Noc z wtorku na środę to była ciężka przeprawa dla wielu polityków. Jak się zachowają w dniu próby? Bo prezes Kaczyński nieźle buduje napięcie i daje mało czasu na dylematy. We wtorek dymisja Gowina, w środę zaś liczenie szabelek w ważnych głosowaniach.
Właściwie to w środowej sesji Sejmu mamy na początku rozgrzewkowe głosowania poprawek Senatu, czyli nudę, zaś z interesujących pojawić się mogą kwestie ostatniego hitu, czyli tzw. „lex TVN” (uwielbiam tych PR-owców tworzących nośne marketingowo nazwy) oraz wystąpienie premiera dotyczące końcowego brzmienia tekstu Krajowego Planu Odbudowy, czyli ostateczna weryfikacja spójności rządzącej koalicji. Z tym, że prawdopodobnie bez oddania głosu jej innym członkom spoza PiS. Właściwie to wszystko jedno na jakich przedłożeniach będzie sprawdzane istnienie większości, ale będą dwa smaczki, oba pt. NIK.
Otóż w planach sesji jest odniesienie się Sejmu do wniosku o wystąpienie prezesa NIK na tematy jego ostatnich kontroli, które stanowią interesujące tropy oceny władz. Sejm może dopuścić lub nie do takich informacji, co w krytycznym momencie liczenia szabelek, poprzez smakowitość wielu tematów może skierować sejmową dyskusję na nieciekawe dla rządzących tory. Popatrzmy na tematy: afera GetBack, SKOK Wołomin, budowa bloków węglowych w elektrowni w Ostrołęce, niewyjaśniona kradzież 9 milionów z kasy CBA. I osobna wisienka na torcie – nieprawidłowości w wykonaniu organów państwa w procesie organizacji tzw. kopertowych wyborów na Prezydenta RP.
To każe nam dzisiaj pochylić się nad prezesem NIK, Mariuszem Banasiem, nad samą instytucją oraz transparentnością polityki w systemie III RP. Zacznijmy więc od ogólników, czyli NIK-u. Instytucja ta została powołana do kontroli działania organów państwowych przy wypełnianiu nałożonych na nie zadań. Idea szlachetna, jednak – jak zwykle w III RP (Konstytucja, Konstytucja) od razu przy narodzinach skręcona co do samej idei. Bo prezesa NIK powołuje rządząca większość, czyli rządzący wyznaczają kto będzie rządzących kontrolował. Dlatego przez całą III RP (no, może z wyjątkiem jej początków, czyli za Pańko, Lawiny i Falzmanna, którzy przypłacili życiem zainteresowanie finansowaniem transferem publicznych środków do postkomunistycznej nomenklatury), NIK był instytucją fasadową. Jedno miało gwarantować skuteczność działań NIK – nieusuwalność prezesa, któremu po nominacji nic nie można było zrobić. Ale niewielu prezesów korzystało z tej gwarancji niezawisłości zafundowanej przez nominujących. Królowała lojalność.
Do czasu. Otóż kiedy PiS nominował na prezesa NIK swego ulubieńca, pewniaka, byłego ministra finansów i organizatora Krajowej Administracji Skarbowej. Marian Banaś stał się od tej pory nieusuwalny, ale był ze ścisłego kręgu wtajemniczenia władzy, więc był pewnym punktem kontrolowanej kontroli władzy. Nie potrwało to długo, bo program telewizyjny Superwizjer (TVN, rzecz jasna) wyskoczył z wykryciem afery, że Banaś wynajmuje swój lokal agencji towarzyskiej. Wszyscy rzucili się na niego w Sejmie, PiS na początku go bronił, później – zrzucił z sań, by szybciej pojechać do przodu, zaś goniące go wilki opozycji zająć podarowaną im ofiarą. I Banaś się zeźlił. Wypowiedział lojalność, osłonięty tarczą nieusuwalności. I… dopiero wtedy NIK zaczął działać jak powinien, to znaczy wedle idei, dla której został stworzony. Trop kontroli NIK-u, którego prezes wyraźnie się odwinął PiS-owi, prowadził po najbardziej wrażliwych miejscach władzy, bo zrewoltowany prezes wiedział gdzie są słabe punkty systemu, który przecież współtworzył. Z punktu widzenia kontroli to ideał. To dlatego do sprawdzenia komputerowych zabezpieczeń zatrudnia się hackerów, którzy je kiedyś łamali.
I zaczęła się batalia zakończona ostatnio na kontroli wykonania budżetu oraz przeglądu dziecka koalicjanta PiS-u (Solidarna Polska), czyli Funduszu Sprawiedliwości. Wyniki były fatalne dla władzy. W dodatku nagle ci, którzy odsądzali burdeltatę Banasia od czci i wiary, czyli opozycja, dziś, kiedy prezes NIK jedzie PiS, wyciągają jego postawę na sztandary uczciwości, bo jego działania szkodzą rządzącym. W ramach rewanżu rządzący odwinęli się czym mogli (a nie mogli bezpośrednio, więc wzięli się za rodzinę) i zaczęły się spektakularne przeszukania i zatrzymywania członków rodziny prezesa.
I ciekawe czy w dniu sejmowej próby większości parlament dopuści do głosu prezesa Banasia? Wydaje mi się, że będzie to dla rządzących mocno – zwłaszcza w tym dniu – niewygodne. I tak będzie w Sejmie: nie o zaplanowanych porządkiem obrad tematach, tylko od razu wskoczy temat istnienia lub nie koalicji. I sprawa Banasia tylko by dokładała argumentów (powiększonej?) opozycji i eskalowała emocje. Zobaczymy.
Dla mnie – systemowo i tragicznie – ważny jest jeden wniosek. Systemy kontroli władzy, transparentności jej działań funkcjonują poprawnie jedynie wtedy, gdy dojdzie do konfliktu w łonie władzy. Konfliktu pomiędzy nominującą władzą, a nominowanym, jeśli ich drogi się rozejdą. I jeśli walka w obozie rządzącym jest jedynym gwarantem zadziałania mechanizmów kontrolnych, to znaczy, że ten cały system jest do wyrzucenia. Bo takie „przypadki” będą się zdarzały bardzo rzadko.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.