Zabicie przez pijanego kierowcę sześciu osób wywołało lawinę prawnych pomysłów. Poganiani przez media politycy z rządu i opozycji prześcigają się w licytacji, kto zaproponuje bardziej radykalne i efektowne rozwiązanie. Oto przykład najgorszej z możliwych metod stanowienia prawa.
Tragiczne wypadki w sposób naturalny są przedmiotem medialnego zainteresowania i mogą, ewentualnie, stać się testem funkcjonowania norm prawnych. Natomiast praktyka tworzenia ich „na zamówienie”, w efekcie emocji spowodowanych konkretnym incydentem, jest fatalna i stanowi zaprzeczenie idei prawa. Wyrasta z utopijnego i infantylnego przeświadczenia, że metodą paragrafów jesteśmy w stanie wyeliminować zło z naszego życia społecznego, jeśli więc się ono pojawia, to przyczyną jest niedostatek prawny.
W rzeczywistości nawet najlepsze prawo nie wyruguje prób jego omijania oraz zwykłych przestępstw. Co więcej, dobre prawo jest tylko ramą, która ujmuje rzeczywistość społeczną. Precyzyjniej regulować powinny ją normy moralne i obyczaj. Wszędobylskie, udające prawo przepisy, które wciskają się w każdą sferę naszego życia, prowadzą do atrofii innych, fundamentalnych dla życia społecznego, normatywnych systemów.
Żyjemy w dobie kwestionowania zasad etycznych i odrzucania utrwalonego przez wieki obyczaju. Wszystko ma zostać uregulowane przez prawne zapisy. Konsekwencją tego jest używana często formułka o tym, że nie możemy mieć zastrzeżeń do kogoś, „kto nie jest skazany prawomocnym wyrokiem sądowym”, co świadczy o zupełnym pomieszaniu pojęć i zaniku elementarnej wrażliwości.
Eksponowanie arbitralnie stanowionego prawa kosztem etyki i obyczaju jest efektem pychy współczesnych, którzy wyobrażają sobie, że są w stanie, mocą swoich rozumów, całościowo i ostatecznie uporządkować ludzką rzeczywistość. Efekty widzimy na co dzień.
Piętrzenie zapisów staje się przeciwskuteczne i sprowadza prawo do swojego zaprzeczenia. Czy to na skalę Unii Europejskiej, czy krajową, zapisy prawne tworzą gąszcz wzajemnie przeczących sobie i odbierających nam wolność reguł, których nie jest w stanie opanować żaden człowiek. Stan ten pogłębia tworzenie prawa na zamówienie, w efekcie konkretnego incydentu, pospiesznie, aby zdobyć poklask mediów, a więc i potencjalnych wyborców.
Z tego, co jest przypadłością naszych czasów, rząd Donalda Tuska uczynił swój znak firmowy. Ponieważ wszystko w jego działaniach podporządkowane jest autoreklamie, jest nim także stanowienie prawa. Pamiętamy nieprzytomne tworzenie ustawy hazardowej (to akurat po to, aby przesłonić aferę, która powinna skompromitować PO), kastrację pedofilów czy walkę z dopalaczami. Aktywność ta przybierała formę propagandowych kampanii, których elementem było naznaczanie wroga publicznego. W ich efekcie tworzone były zapisy nieprzemyślane, niosące nieoczekiwane, odwrotne do zamierzonych konsekwencje. Gdy tylko zaczęły się ujawniać, trzeba było poprawiać zapisy, a potem poprawiać je po wielekroć. Wszystko to niosło niebagatelne koszty, nie zmieniło jednak praktyki rządzenia PO. I nie należy tego oczekiwać. Ani Tusk, ani jego otoczenie nie są w stanie pojmować władzy inaczej niż jako nieustającej propagandowej kampanii zwanej dziś PR. Stanowienie prawa to tylko jej element.