Ja miałem to samo, ale bez przemocowych rzeczy, choć pogadaliśmy do spodu. Pojawił się ciekawy temat, czyli wychowywanie dzieci. Dla każdego rodzica to doświadczenie osobiste, często popełnia się błędy, nie wierzy, że da radę i wtedy sięga się po porady, albo – co gorsze – własne wyobrażenia. Bywa, że są to kompensacje jakichś traum z dzieciństwa i chowa się dziecko inaczej, niż samemu się było chowanym.
Moja siostra dorabia jako opiekunka do dzieci. Właśnie w trakcie takiej rozmowy stwierdziła, że ostatnio miała kolejno po sobie dwie rodziny z trudnymi dziećmi. Źródłem tych trudności nie były same dzieci, ale toksyczni rodzice. To znaczy nadopiekuńczy, ale już w nowoczesnym stylu. Czyli wychowanie, a właściwie hodowla bezstresowa. Rodzice dobrze sytuowani, zamożni, ale z jakimś postępackim podejściem do życia, głównie z objawami wobec dzieci własnych. Po pierwsze wszystko jest podporządkowane dzieciom, nawet własna kariera, czas wolny, wzajemne relacje dorosłych.
W obu rodzinach było zabronione mówienie do dzieci określonych rzeczy. W jednej nie wolno było powiedzieć do dziecka, że mu czegoś nie wolno. W drugiej rodzinie nie można było mówić do dziecka, że jest niegrzeczne, albo grzeczne. Takie pomysły na dzieci musiały przyjść do głowy dorosłych z jakimś wspomaganiem. Jest to odbicie na dzieciach tej ideologii, że życie ma być bezstresowe, nie wolno wymagać od malucha. Podstawą jest wszechogarniająca pewność, że człowiek jest z natury dobry, wystarczy go tylko pozbawiać zewnętrznych presji a jego prawdziwa i zawsze dobra natura ujawni się bez przeszkód. My katolicy, wierzymy, że jest inaczej. Że człowiek jest od urodzenia obarczony grzechem pierworodnym, czyli ma naturę złą, dążącą nawet do samounicestwienia. I tylko zewnętrzne nakazy, którym ma się podporządkować pomogą tę jego naturę utrzymać w ryzach, tak by przeżył szczęśliwe życie i nie krzywdził nikogo. Stąd źródło tych norm jest poza człowiekiem, osadzone w transcendencji.
Jeżeli człowiek, a tak się szykuje w nowym świecie, ma być miarą wszechrzeczy, to źródło norm jest w nim samym. Każdy ma swój sytuacyjny dekalog, na własny użytek, i nie ma żadnych sankcji jeśli od niego odstąpi. To trudna droga, bo człowiek ze swej natury znajduje wiele tłumaczeń nawet wobec przekraczania własnych norm. Charakter człowieka kształtuje się w konfrontacji jego natury z ograniczeniami rzeczywistości. Pozbawienie go tego procesu kształtuje bezradne jednostki, amorficzne charaktery, bez wyraźnej tożsamości. I mamy już wysyp takich dorosłych – jednostek bez właściwości, z zaburzonym pojęciem co do własnych celów, postaw.
Dzieci trzymane pod takim kloszem, który izoluje je przed rzeczywistością, prędzej czy później – a im później tym gorzej – zderzą się ze światem, pełnym przecież ograniczeń, przymusu i stresów. I wtedy to będzie szok, bo młodzieniec jest nieprzygotowany przez rodziców do życia. To droga obecnej cywilizacji, która obłudnie będzie udawać, że buduje świat bez „ani jednej łzy”. Żeby się maluch nie stresował. Ale to tylko odsuwanie w czasie nieuniknionego. I będzie przez to tylko więcej łez.
W obu przypadkach tak chowane dzieci były udręką dla rodziców, w dodatku odjeżdżały. Agresja, histerie, destrukcja, wchodzenie na głowy ubezwłasnowolnionym na swoje życzenie rodzicom. I ich bezradność, bo Juzio już objawił swoją niefajną naturę, przyzwyczaił się do takiej własnej pozycji rozkapryszonego furerka domowego. I rosną po domach potworki i sfrustrowani rodzice, przyszłe ofiary własnych eksperymentów pedagogicznych. No bo kto wyrośnie z takich dzieci? Jakie to będzie oparcie dla rodziców? Taki wyhodowany wcale nie szczęśliwy barbarzyńca, w okowach własnych zachcianek, bez norm innych niż własny egoizm. To gotowa recepta na domowe nieszczęście rodziców i dzieci, które nie będą nawet umiały wejść w życie.
Ja jestem z pokolenia z kluczem na szyi. Rodzice byli zapracowani, kasy brakowało, poświęcali nam swój czas, ale tyle ile go mieli. Nikt się tam nie certolił z samorozwojem. Była szkoła, obowiązki, kary i nagrody. I jak się podpadło to wiadomo było, że się dostanie i w tyłek. I jakoś się charaktery kształtowały. Ja wiem, że to głupi przywilej dziadersa, że każde pokolenie starszych narzeka na współczesną młodzież. Młodzi nie rozumieją tego gdakania, nie wierzą nawet, że ci starsi też byli młodzi i na nich narzekali z kolei ich rodzice. Ale ten przyszły świat z takimi podrośniętymi, a może właśnie nigdy nie wyrośniętymi osobami zaludni się jakimś aspołecznym elementem. Oczywiście młodzież jest bardzo różnorodna i nie ma co generalizować. Ale mamy do czynienia chyba po raz pierwszy z generacją rodziców, którzy psują dzieci na własną zgubę, realizując jakieś wydumane ideologiczne pomysły.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.
