Znając zasadę, że w dzisiejszych czasach wszystko musi być utaplane w tej obrzydliwej wojence, która zastępuje nam politykę, tylko czekałem jak to zarezonuje. To znaczy – po pierwsze NIE zarezonuje, bo nikt się tym nie zajmie, nawet w kontekście nitrasowego „opiłowywania” katolików. No bo, powiedzmy, że ktoś w parku zabija jakiegoś tęczowego aktywistę. No, kochani, to byłby temat dnia we wszystkich przekaziorach i nawet temat granicy musiałby się posunąć. A tu nic, ba – nawet nasz kościół hierarchiczny się nie odezwał ani słowem.
Ale ja czekałem na automatyzm. Przecież wiadomo, w niektórych kręgach, że wszyscy księża to pedofile, a więc ten wątek w obliczu tej śmierci musiał się pojawić. Z automatu właśnie. I się pojawił. Jakieś wcale nie wyrzutki zaczęły publikować wersję, że to wiadomo kto zabił, pewnie jakiś ojciec skrzywdzonego dziecka sam wymierzył sprawiedliwość, a więc „dobrze mu tak” jak zakrzyknęła w tej sprawie pewna posłanka na sali obrad. Miało być o znakach, a więc jest – dla mnie to kolejny przypadek, gdy myślałem, że dotarliśmy już do dna, a tu od dołu rozległo się pukanie. Jak jeszcze głębiej będziemy mogli zejść?
Śmierć Durczoka
Drugi pogrzeb to śmierć redaktora Durczoka. W internecie wiele rad, że o zmarłym albo dobrze, albo nic, a więc nic. Ale spróbujmy delikatnie i ostrożniej. W każdym razie delikatniej niż inni w sprawie zamordowanego księdza. Dla mnie historia redaktora Durczoka to spektakularny przypadek upadku z wysokości. Król życia, pieszczoch telewizyjny, duuuża sodówa, nagle spada z wyżyn w atmosferze skandalu z mobbingiem i molestowaniem. I leci w dół. Po tym nikt go nie chce, facet się zapada, jedna wpadka goni drugą, procesy, celebrycko niskie wyroki.
Potem próba powrotu oparta o eskalację bluzgu politycznego i odreagowanie. Upadek. I co teraz – właśnie, czy milczenie, czy jednak pewna refleksja, jeśli już nie nad osobą to nad możliwymi rozmiarami upadku z wyżyn. I wcale się ciszej nie zrobiło nad tą trumną. Jedni, jak np. inny redaktor Sekielski, o tym, że w czasie pracy z Durczokiem miał przez niego przez dwa lata wręcz objawy gastryczne, drudzy, że może to był i niezły gagatek, ale psy lubił, a jak ktoś psa lubi to zły być do końca nie może.
Wesele
No i mamy wesele. Tak, chodzi o weselenie się z nowej sytuacji. Otóż okazało się, że marszałek Terlecki odkrył w sobie kowida i to w trakcie trwania sesji sejmowej, w której uczestniczył, ba – siedział obok Jarosława Kaczyńskiego. (Tu dygresja pandemiczna, której ze względu na charakter „Dziennika” nie mogę sobie podarować. Dzień wcześniej na Stadionie Narodowym 50.000 ludzi ramię w ramię oglądało nasz blamaż z Węgrami. Bez maseczek. Dzień później marszałek Witek wyklucza z obrad 3 posłów Konfederacji (zdrowi nieszczepieni) za „niemanie” maseczek. W tym czasie obok siedzi w ławach zakażony marszałek Terlecki (w maseczce, zaszczepiony po wielokroć). Tych trzech wypada, a marszałek, jak by się nie testował to chory (zakażony tylko?) dosiedziałby do końca sesji. No i teraz Sejm powinien zadziałać jak zakażone szkoły: cała klasa (czyli posłowie) na kwarantannę i zdalne naucz…, sorry posłowanie, pani nauczycielka Witek także, rodzice posłów – zwolnienie z pracy celem opieki nad dzieckiem i izolacja domowa. Myślę, że państwo by skorzystało).
Ale wróćmy do tematu. Jak się wydało, że Terlecki z kowidem siedział koło Kaczyńskiego to mamy zalew… nadziei. Tak, nadziei. W internecie pełno śmiecia, że jest szansa, że a nuż Kaczor się zakaził, zachorował i może będzie dobrze, bo się przekręci. Tak, to dowody obecnego zdziczenia, szczególnie „tamtej” strony. Piszę w cudzysłowie, bo dla mnie każda strona plemienna jest „tamta”, gdyż jestem uznawany za symetrystę, co wykłada się iż przez każde plemię jestem uznawany za zwolennika „tamtego”. Ale dziś ci światli „młodzi, wykształceni z wielkich ośrodków” sobie folgują ile wlezie. Po bluzgach, do których sprowadzają się ich „programy” na osiem gwiazdek dochodzą już death wishes, życzenia śmierci. Bez krempacji, bez upominania ze strony własnego środowiska, że to może przesada.
Tak, ja wiem, zaraz dostanę setki przykładów, że „tamci” to też grożą, ba nawet widziałem takie dowody death wishes z drugiej strony. No ok, powiedzmy, nawet naciągnijmy te argumenty jak gumę od majtek, że jest po równo. I co, lżej nam od tego, że – w co wątpię – obie strony dają sobie po razie? (Moim zdaniem strona totalna tu przoduje z powodu kumulowanej od 6 lat frustracji, że nie rządzi, a powinna, i z powodu coraz bardziej realnego uświadamiania sobie, że dalej rządzić nie będzie właśnie z powodu własnej frustracji, która czyni z nich autorów własnej przyszłej klęski). Ale wróćmy do istoty – nie chodzi o to czy jest po równo, ale jak jest intensywnie. A jest coraz intensywniej. Krew się burzy, prochy agresji są gromadzone i wystarczy iskra i przejdziemy w moment do realizacji swych frustracji. Zewsząd źle, plemiona się radykalizują i trzyma nas już chyba tylko wewnętrzna mobilizacja związana z granicą, choć i tu – o tym też napiszę – opozycja robi samobójczo wszystko, by tej mobilizacji nie było, bo na niej korzysta ten okropny PiS.
Mnie zawsze fascynowała dialektyczna obłuda lewicy. Właśnie – dialektyczna. Czyli taka, kiedy mądrość etapu każe krańcowo różne oceniać te same sytuacje (np. śmierć), dorabiać do tego oczywiste wytłumaczenia, zbierać wokół takich postaw swoich zwolenników, którzy natychmiast w to wierzą i aktywnie wyznają. A gdy się zdarzy podobna sytuacja, tyle że po „tamtej” stronie, oceniać ją nagle kompletnie inaczej i znowu – dobierać do tej oceny argumentację i chór jej wyznawców, gotowych z automatu. I robi się to codziennie, w biały dzień, na beszczela. Na beszczela, bo nie jestem w stanie uwierzyć, że ci, którzy suflują takie specjały nie robią tego z wyrachowania, chociaż ci, którzy te kalki później powielają jako swoje robią już to z „własnego” wyboru.
I jest to smutne bo to takie perpetuum mobile, co oznacza, że trwać to będzie do końca świata i jeden dzień dłużej.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Czytaj też:
Brutalna zbrodnia. Śmiertelnie pobito zakonnikaCzytaj też:
Ryszard Terlecki zakażony koronawirusem. "Na salę obrad nie wróciłem"Czytaj też:
Nie żyje Kamil Durczok