"Pioruny" dla Ukraińców. Polska podbija stawkę
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

"Pioruny" dla Ukraińców. Polska podbija stawkę

Dodano: 
"Pioruny" w polskiej armii
"Pioruny" w polskiej armii Źródło: st. chor. sztab. Adam Roik / Combat Camera WP
Polskie władze po dosyć długim okresie wstrzemięźliwości w sprawie wsparcia Ukrainy bronią, w końcu podjęły decyzję o jej przekazaniu. I to od razu z najwyższej półki. W ręce ukraińskich żołnierzy trafić mają przeciwlotnicze zestawy “Piorun”, uznawane za jedne z najlepszych na świecie w swojej klasie.

Od początku kryzysu, spowodowanego rosyjskimi groźbami ataku, Polska zachowywała się dosyć wstrzemięźliwie. USA realizują długoterminowy program dostaw broni na Ukrainę - głównie przeciwpancernej i lekkiej oraz amunicji. Wielka Brytania na początku tego roku dostarczyła tam ok. 2 tys. wyrzutni pocisków przeciwpancernych NLAW. Estonia w styczniu zapowiedziała przekazanie przeciwpancernych pocisków do wyrzutni Javelin, a Litwa i Łotwa zestawów przeciwlotniczych Stinger. Czechy zadeklarowały przekazanie kilku tysięcy sztuk amunicji do 152 mm haubic. Tymczasem Warszawa milczała.

Dopiero ostatniego dnia stycznia szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch zapowiedział przekazanie Ukrainie “broni defensywnej”, chociaż nie wyjaśnił, co kryje się pod tym enigmatycznym terminem. Następnego dnia premier Morawiecki zadeklarował przekazanie nie tylko amunicji, ale i przeciwlotniczych zestawów polskiej produkcji “Grom”. Prawdziwa bomba wybuchła wieczorem, kiedy szef polskiego resortu obrony ogłosił na Twitterze, że Ukraińcy dostaną również najnowszą wersję polskiej broni przeciwlotniczej, czyli zestawy “Piorun”.

Od “Igły” do “Gromu”

Zestawy te w prostej linii pochodzą od sowieckich systemów 9K38 “Igła”. Pod koniec lat 80. XX w. dokumentację do ich częściowej produkcji zakupiły zakłady Mesko w Skarżysku-Kamiennej. Głowice bojowe, silniki i mechanizmy startowe były dostarczane przez ZSRR. Na początku lat 90tych zrezygnowano z tej współpracy. Polski przemysł zbrojeniowy i placówki naukowe opracowały nowy, w zasadzie całkowicie polski zestaw przeciwlotniczy, który otrzymał nazwę “Grom”. W zasadzie polski, bo plany najważniejszych części zostały ponoć kupione w petersburskich zakładach ŁOMO przez polski wywiad, korzystający z rozprężenia panującego w walącym się Związku Radzieckim. Naprowadzany na podczerwień pocisk działał na zasadzie "odpal i zapomnij”.

Pod koniec lat 90. rozpoczęto seryjną produkcję zestawu, który od 2002 r. wprowadzano na wyposażenie polskiego wojska. “Gromy” były również eksportowane – m.in. do Indonezji i Gruzji, która kupiła 30 wyrzutni i 100 pocisków.

Gruziński pogrom

Gromy” do Gruzji trafiły w nietypowych okolicznościach. Spodziewający się konfliktu z Rosją i na gwałt westernizujący swoją armię Gruzini chcieli kupować polski sprzęt, ale Mesko nie było w stanie dostarczyć wyrzutni i pocisków w rozsądnym terminie. Na polecenie prezydenta Lecha Kaczyńskiego sprzedano zestawy pozostające na wyposażeniu Wojska Polskiego.

Pokazały one swoją wartość w wojnie 2008 roku. Na 12 skutecznych odpaleń, rosyjskie samoloty i śmigłowce trafione zostały 9 razy. W 21 przypadkach rakiety nie zostały odpalone z powodu słabego przeszkolenia operatorów.

Część zestawów dostało się w ręce Rosjan, którzy wykorzystali je później do prowokacji. Już w październiku 2008 r. “Izwiestia” ogłosiły, że “Gromy” znalazły się w rękach czeczeńskich terrorystów, operujących przy granicy z Gruzją. Na dowód opublikowano film z przejęcia rakiet nagrany przez rosyjskie MSW. Dwie kompletne wyrzutnie zostały też przejęte przez Ukraińców podczas walk w Donbasie w 2014 r. w pobliżu lotniska w Kramatorsku. Zostały one prawdopodobnie wcześniej zdobyte na Gruzinach przez Rosjan i oddane separatystom ze zbuntowanych republik. Posłużyło to oczywiście Rosjanom do budowania narracji o nieodpowiedzialnych państwach, które dopuściły do przekazania niebezpiecznych zestawów w niepowołane ręce.

Jeszcze groźniejszy Piorun

Doświadczenia z bojowego wykorzystania rakiet “Grom” w Gruzji posłużyły do skonstruowania przez Mesko i podwarszawski Telesystem jeszcze bardziej zaawansowanego zestawu przeciwlotniczego “Piorun”. Może on zwalczać cele powietrzne na wysokościach od 10 do 4000 metrów i w odległości 400-6500 m. Pocisk jest bardziej odporny na zakłócenia, posiada obok zapalnika uderzeniowego również sterowany laserowo zapalnik zbliżeniowy. Dzięki zastosowaniu nowych detektorów, m.in. unikalnej chłodzonej fotodiody o czterokrotnie większej niż dotąd czułości, pocisk potrafi wykryć nieprzyjacielskie statki powietrzne ze znacznie większego niż dotychczas dystansu. Stosowane w ostatnich latach techniki obronne, jak systemy schładzania spalin, nie wpływają na naprowadzaną na podczerwień rakietę. Większa jest też odporność systemu naprowadzania na zakłócenia radioelektroniczne. Celowniki termowizyjne pozwalają na efektywne użycie broni w warunkach nocnych, czy odczytywanie wskazań systemu identyfikacji „swój-obcy".

Decyzja warta ryzyka

Decyzja o przekazaniu “Piorunów” spotkała się też z krytyką. Użycie przez Gruzinów “Gromów” z pewnością posłużyło Rosjanom do ulepszenia własnych środków obrony przeciwlotniczej. Podobnie też pewnie stanie się i z “Piorunami”. Nawet, jeśli nie zostaną wykorzystane bojowo, istnieje duże prawdopodobieństwo, że ze względu na infiltrację ukraińskiego wojska przez rosyjskie służby zestawy trafią w ich ręce.

Wydaje się jednak, że przekazanie “Piorunów” w obecnej sytuacji ma sens. Polska nie dysponuje jeszcze wielowarstwowym systemem obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. Przy braku systemów dalekiego i średniego zasięgu - “Wisła” i “Narew”, które są dopiero tworzone, zestawy krótkiego zasięgu jak “Grom” i “Piorun” i tak nie zmieniłyby sytuacji w razie konfliktu na masową skalę.

Pozostaje więc pytanie, po co przekazujemy je Ukraińcom? Kilkadziesiąt zestawów (a takie są obecnie polskie możliwości) z pewnością nie zmieni też rezultatu pełnoskalowego starcia na Ukrainie. Jednak posiadanie przez ukraińskie siły zbrojne dużych ilości tzw. MANPADów - również z innych źródeł - znacząco ograniczyłoby działania rosyjskiego lotnictwa taktycznego i śmigłowców wojsk lądowych. Przy dotychczasowych ukraińskich możliwościach byłby to przełom w zakresie obrony przeciwlotniczej na niskich wysokościach i niedużych odległościach.

Musiałoby to wpłynąć na rosyjskie kalkulacje użycia lotnictwa w ewentualnym konflikcie. Wpływałoby też na morale załóg samolotów i śmigłowców, ostrzeganych przez systemy pokładowe o używaniu zaawansowanych systemów przeciwlotniczych.

Zastosowanie “Piorunów” przyczyniłoby się więc pewnie do wydłużenia i zwiększenia intensywności ewentualnego konfliktu, tudzież zadania większych strat w newralgicznym rodzaju sił zbrojnych, jakim są siły powietrzne.

Oczywiście bojowe wykorzystanie zestawów, czy też ich przejęcie przez Rosjan, spowodowałoby konieczność kolejnej polskiej modyfikacji. Z drugiej strony ich skuteczne użycie otworzyłoby możliwości eksportu, limitowane jednak przez możliwości produkcyjne zakładów Mesko.

Na razie “Pioruny” odgrywają ważną rolę w psychologicznej grze wokół Ukrainy, mocno podbijając stawkę w licytacji dotyczącej opłacalności inwazji. Wydaje się więc, że decyzja o ich przekazaniu Ukraińcom warta była podjętego ryzyka.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także