Chyba każdy z nas pamięta chwilę, w której dotarła do niego ta informacja. Ja pisałam wówczas pracę licencjacką, która po odebraniu telefonu na długo zatrzymała się w miejscu. Szybkie włączenie telewizora i niedowierzanie – to nie dzieje się naprawdę. Z czasem okazało się, że prawda jest dużo bardziej tragiczna niż początkowo podejrzewano – zginęli wszyscy. Kolejne nazwiska pasażerów samolotu dosłownie wbijały w fotel. I znów myśl, że to przecież nie mogło, nie miało prawa się zdarzyć.
W całej tej trudnej do ogarnięcia tragedii niezwykle budująca była reakcja Polaków, porównywalna jedynie z tą po śmierci Jana Pawła II, kiedy późnym wieczorem ze wszystkich stron ludzie podążali do kościołów. Tego dnia Polacy spontanicznie zgromadzili się przed Pałacem Prezydenckim. Poczuli, że właśnie tam powinni być, że powinni być tam razem.
Morze zniczy i kwiatów na Krakowskim Przedmieściu to widok, którego nie sposób zapomnieć. Ucichły spory polityczne. Nagle i przekaz medialny stał się inny. Nawet TVN-y wyciągnęły chowane latami zdjęcia opluwanych wcześniej polityków, z Lechem Kaczyńskim na czele, pokazujące ich w diametralnie innym świetle. Tak jak wszystko w tym dniu było inne, tak inna była Polska. Przez chwilę.
Wzruszające obrazy z Krakowskiego Przedmieścia w jednej chwili zasłaniają w pamięci te z protestów w Krakowie przeciwko pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. Potem idzie już „z górki”. Przypominają się decyzje o usunięciu krzyża sprzed Pałacu i zawieszeniu tablicy w stylu „mata i odpieprzta się”. Przypomina się sikanie na znicze i krzyż z puszek po Lechu, czego inaczej niż barbarzyństwo nazwać nie potrafię. Później także obserwowaliśmy ludzką małość w najgorszym wydaniu. Sprzątanie kwiatów i gaszenie zniczy, czyli coś czego moje pokolenie nie pamięta, a innym przypomniało czasy do których nigdy nie chcieli wracać. Były jeszcze wyjątkowo haniebne wypowiedzi Palikota, który sugerował że pijany Lech Kaczyński doprowadził do katastrofy i „kaczka po smoleńsku”.
Czas, który mógł nas zjednoczyć, podzielił nas. Czas, który miał sprawić, że będziemy lepsi, u niektórych spowodował wyjątkowe zbydlęcenie. Jeśli wiemy o oddawaniu moczu na znicze i przepychanki z modlącymi się kobietami, to nie dziwią już dziś żarty z katastrofy smoleńskiej, szydzenie z ludzkiej tragedii, a więc i dzisiejsze „smoleńskie śniadanie” w AntyRadiu. Nie dziwi dziś blokowanie prezesowi PiS odwiedzenia grobu brata, ani zakłócanie modlitwy w kolejne miesięcznice. Wszystko ma ciche przyzwolenie tych, którym jest to na rękę. Przekroczyliśmy granicę, zza której nie ma już powrotu. Bo nie ma już żadnych świętości. Wojna, którą rozpętano po katastrofie smoleńskiej, ten przemysł pogardy, to wojna w której wszystkie chwyty są dozwolone. W imię politycznych interesów niektórzy zatracili zwykłą ludzką przyzwoitość i jej brak uczynili codziennością życia publicznego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.