„Węgry, Polska i Austria jako jedyne nie dokonały relokacji ani jednej osoby. Stanowi to naruszenie ich zobowiązań prawnych, zobowiązań podjętych wobec Grecji i Włoch oraz zasady sprawiedliwego podziału odpowiedzialności” – ogłosiła kilka dni temu KE. Jeszcze bardziej zdecydowanie wypowiedział się przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Według niego polski rząd wyłamuje się z europejskiej solidarności, bo nie przyjmuje uchodźców w ramach programu relokacji. Były polski premier posunął się nawet dalej, bo wprost zagroził Polsce „konsekwencjami”.
Nikt nie wyciera sobie tak często gęby słowem „solidarność” jak zwolennicy relokacji. Gdyby przyjąć ich punkt widzenia, to Polska wraz z Węgrami i Austrią okazałyby się państwami skrajnie egoistycznymi, kierującymi się prywatą i wąsko pojmowanym interesem własnym. Publicyści, którzy sprzyjają projektowi relokacji, mówią o wstydzie, hańbie, braku współczucia. Równie poruszająco brzmią wezwania tych, którzy kierują oskarżycielski palec na rząd w Warszawie i wołają: Jak to możliwe, by państwo, w którym narodziła się
Solidarność, było tak pozbawione empatii? Solidarność polega na tym, że czy to ludzie, czy państwa wspólnie gotowi są nieść ciężary. Tylko czy w przypadku obecnej polityki imigracyjnej można się odwołać do zasady solidarności? Czy, przeciwnie, pod płaszczykiem odwołania się do niej nie skrywa się chęć przerzucenia na słabszych swojej nieudolności? Kto bowiem, pytam, odpowiada za idiotyczną politykę otwartych granic dla przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej? Kto zaprosił do Europy setki tysięcy, miliony imigrantów? Polacy? To prawda, że z powodów geograficznych większość nielegalnych imigrantów przybywa obecnie do Włoch oraz Grecji. Jednak czy rząd Włoch lub Grecji przed tym napływem naprawdę się broni? Czy włoskie jednostki straży morskiej odsyłają łodzie z imigrantami? Czy włoski rząd potrafi przeciwdziałać łamaniu prawa przez panoszące się tam organizacje praw człowieka, które często niemal otwarcie prowadzą akcję przerzutu uchodźców do Europy? Czy Bruksela pokazuje determinację przy obronie granic europejskich?
Gdyby te wszystkie warunki zostały spełnione, gdyby faktycznie głównym celem Brukseli była ochrona granic i obrona obecnej cywilizacji zachodniej, wówczas europejscy politycy mieliby prawo domagać się solidarności. Tylko wtedy! Tyle że jedynym poważnym politykiem, którego państwo było bezpośrednio narażone na napływ przybyszów z zewnątrz i który próbował na poważnie bronić granic Węgier, był Viktor Orbán. Jaka była reakcja europejskich polityków? Oskarżenie o szowinizm, nacjonalizm i ksenofobię.
Nie chodzi tu zatem o solidarność. Chodzi o przerzucenie na innych kosztów własnych błędów. A także o świadomą politykę imigracyjną, która polega na tym, żeby doprowadzić do pojawienia się znaczących grup muzułmanów we wszystkich państwach europejskich, również w Polsce. Nie obrona własnej kultury i cywilizacji jest tu celem, ale doprowadzenie do jej zmiany, do stworzenia we wszystkich państwach Unii społeczeństw wielokulturowych. Zgoda na relokację nawet kilku tysięcy uchodźców to pierwszy krok na drodze do tego celu. Solidarność to nie płacenie za cudze długi ani nie uległość wobec silniejszych. To, że polskirząd nie chce ulec presji Brukseli, jest właśnie dowodem na to, iż poważnie traktuje zobowiązanie do solidarności.
Solidarności z minionymi pokoleniami Polaków i własnymi obywatelami. A także tymi Europejczykami, którzy odrzucają utopijny projekt lewicy i chcą zachowania choćby resztek chrześcijańskiej tożsamości.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.