Przyzwyczailiśmy się do opowieści o nielegalnych emigrantach wpychających się do Unii Europejskiej. Hiszpania, Włochy i Grecja doświadczają takich zdarzeń właściwie stale. Choćby w Ceucie migrantom nie przeszkadza potężny płot z żyletami. Na Lampeduzie lądują falami. Podobne sceny desantów morskich odgrywają się na plażach hiszpańskich, włoskich i francuskich. Migranci starają się też wmaszerować przez Grecję i Bałkany.
Kilka lat temu był to główny szlak do Unii Europejskiej, gdy ponad milion ludzi z Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej pomaszerowało do Europy. Zaprosiła ich Angela Merkel. Nie konsultowała się ona z nikim, a szczególnie z państwami, przez których terytoria fala ludzka miała zamiar przedrzeć się. Nie rozumiała, czy nie chciała rozumieć, że jej decyzja doprowadzi do destabilizacji regionu, a nie tylko Niemiec.
Szlak bałkański zależy od widzimisię Turcji. Jeśli Ankara chce ukarać UE, odkręca kurek z migrantami. Najbardziej cierpi na tym Grecja, ale dalej już rzeczy się uspakajają, szczególnie dlatego, że Węgry wybudowały mur graniczny. W Europie Środkowo-Wschodniej powstaje kolejny mur: na granicy białoruskiej.