Przecięta mierzeja

Przecięta mierzeja

Dodano: 
Teren budowy kanału żeglugowego na Mierzei Wiślanej w miejscowości Skowronki
Teren budowy kanału żeglugowego na Mierzei Wiślanej w miejscowości Skowronki Źródło: PAP / Adam Warżawa
Adam Zubek | Nie ma chyba na obszarze Polski terenów bardziej pożądanych przez deweloperów niż mierzejowe odcinki polskiego wybrzeża Bałtyku. Co prawda, podlegają ochronie, ale coraz częściej przegrywają z nienasyconymi apetytami branży hotelowo-pensjonatowej. Mierzeja Wiślana przegrała zaś z geopolityką, choć po tym, co wydarzyło się 24 lutego tego roku, trzeba na tę „przegraną” spojrzeć zupełnie inaczej.

Już w czerwcu, trzy miesiące przed oficjalnym otwarciem przekopu, wody Bałtyku połączyły się z wodami Zalewu Wiślanego. W miejscu, którego natura, jak martwiła się niedawno jedna z posłanek, nie przewidywała. Może to nie do końca tak było z planami natury. Narodziny prawie każdej mierzei zaczynały się od łańcucha wysepek. Jeszcze w średniowieczu Mierzeja Wiślana była okresowo porozrywana licznymi przesmykami. Rejon obecnej Krynicy Morskiej przestał być wyspą ok. 1200 r. Również w okolicach powstającego przekopu, między Skowronkami a Przebrnem, funkcjonowało okresowe połączenie z Zatoką Gdańską. Od tego czasu rodziły się u władców terenu, Polaków i Niemców, przeróżne, nierzadko sprzeczne, pomysły zagospodarowania tego niezwykłego obszaru, jaki tworzą Mierzeja Wiślana, Zalew i pobliskie Żuławy. Czyli całej strefy ujściowej Wisły.

Bałtycka piaskownica

Matką ich jest woda, ojcem wiatr. Ale kluczowe znaczenie miał chyba „dziadek”, bo tak zapewne należałoby określić rolę, którą odegrał plejstoceński lądolód skandynawski. Mierzeje bałtyckie to wynik „zabawy” dwóch żywiołów z piaskiem, którego kolosalną dostawę zapewnił lodowiec. Do tej zabawy włączył się w ostatnich stuleciach człowiek. Jak to zwykle bywa – z niejednoznacznym skutkiem.

Tą bałtycką „piaskownicą”, w której zabawiają się wiatr i woda, obdarowała nas epoka lodowcowa. Kilkakrotne nasuwanie się lądolodu skandynawskiego na teren dzisiejszego Bałtyku i dzisiejszej Polski (aż do Karpat i Sudetów) dostarczyło nieprawdopodobnych ilości materiału skalnego – głazów, żwirów, piasku i gliny. Jednocześnie lodowiec przeorywał i pogłębiał nieckę zajmowaną dziś przez Bałtyk. Była to niecka istniejąca już dużo wcześniej, od paru milionów lat, ale dopiero ostatnie zlodowacenie, zwane bałtyckim lub północnopolskim, które zaczęło ustępować ok. 14 tys. lat temu, ukształtowało dzisiejszy Bałtyk. To ustępowanie lądolodu odbywało się metodą „krok do przodu, dwa do tyłu” i w takim samym rytmie zmieniał się nasz Bałtyk. Raz stawał się jeziorem słodkowodnym, raz prawdziwym, słonym morzem. Takich zmian, z którymi wiązały się wahania poziomu morza, badacze naliczyli pięć. Wszystko to sprzyjało dalszemu rozdrabnianiu materiału skalnego i gromadzeniu piasku. Zmieniał się także za każdym razem przebieg linii brzegowej. 11–12 tys. lat temu Polska byłaby na północy większa o pas szerokości 30–40 km. Natomiast w okresie między 9,8 tys. a 6 tys. lat temu linia brzegowa była już zbliżona do współczesnej. Jak podaje prof. Szymon Uścinowicz, wskutek wzrostu poziomu morza linia brzegowa przesunęła się na południe od ok. 60 km w Zatoce Pomorskiej, przez 10–30 km na środkowym Wybrzeżu, do 5–10 km w Zatoce Gdańskiej.

Cały artykuł dostępny jest w 30/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także