Polska polityka musi być inna. Pokora, praca, umiar, roztropność w działaniu i odpowiedzialność. A przede wszystkim słuchanie obywateli. To są zasady, którymi będziemy się kierować. Koniec z arogancją władzy i koniec z pychą – to słowa premier Beaty Szydło z jej exposé z 2015 r. Trzy lata później, podczas konwencji PiS w Szczecinie, premier Mateusz Morawiecki mówił do polityków PiS: – Musimy dać z siebie więcej. Nie możemy być takim ugrupowaniem tłustych kotów, bo oczywiście zwycięstwa, sondaże czasami rozleniwiają, czasami tworzą atmosferę sielskiego spokoju, ale tak nie jest. Pamiętajmy, żebyśmy zachowali naszą pracowitość, nasz umiar, naszą pokorę.
Tamte słowa padały, gdy PiS był w nieporównanie lepszej sytuacji – politycznej, międzynarodowej, gospodarczej, sondażowej – niż dzisiaj. Paradoks polega na tym, że dzisiaj, gdy politycy PiS powinni starać się i pilnować podwójnie, zaliczają wpadkę za wpadką, często zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak ich słowa są odbierane przez wyborców. Oderwanie od rzeczywistości i coraz częstsze rozmijanie się z oczekiwaniami i nastrojami społecznymi to dla PiS większe zagrożenie niż wszystkie wystąpienia Donalda Tuska razem wzięte.
WIZERUNKOWA KLAPA
Ostatnich kilka tygodni to wizerunkowa katastrofa. Zapoczątkował ją prezydent Andrzej Duda, który podczas jednego ze spotkań w terenie na początku lipca radził rodakom, by „trochę zacisnęli zęby, żeby byli optymistami”. – Nikt z nas się nie spodziewał, że to na nas przyjdzie, nie wywołaliśmy wojny w Ukrainie, nie wywołaliśmy pandemii koronawirusa, nie przynieśliśmy jej tutaj – podkreślał prezydent, apelując jednocześnie, żeby ten trudny czas „jakoś przetrzymać”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.