Ryzykowne analogie
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Ryzykowne analogie

Dodano: 
Transparent na proteście przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę, Łotwa 24.02.2022 r.
Transparent na proteście przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę, Łotwa 24.02.2022 r. Źródło: PAP/EPA / TOMS KALNINS
Analogie historyczne przykładane w Polsce do wojny na Ukrainie są chybione. Zwłaszcza gdy próbuje się je porównać jeden do jednego.

Debata – jeśli można to tak w ogóle nazwać – w Polsce nad wojenną sytuacją na Ukrainie polega przede wszystkim na konkursie, kto bardziej zelży Rosję i Władimira Putina. Najbardziej zaś można obrazić, porównując do krwawych dyktatorów z przeszłości. Hitler jest tutaj oczywistym wyborem – stąd zresztą przezwisko Putler, którym określa się rosyjskiego prezydenta. Pojawia się także – choć, co ciekawe, rzadziej – Stalin. W kontekście stanowiska Putina wobec istnienia narodu ukraińskiego i innych narodów w ramach rosyjskiej przestrzeni wpływów porównywał te dwie postaci np. poseł PO Paweł Kowal. Porównań do Pol Pota czy Mao jeszcze nie było, ale być może to tylko kwestia czasu. Co do oceny Władimira Putina, wątpliwości chyba nikt przytomny nie ma, ale takie historyczne porównania są bardzo zwodnicze.

„Dobrze, że Józef Piłsudski nie wykazał się takim zdrowym rozsądkiem i zamiast wygasić konflikt, przeprowadził kontruderzenie znad Wieprza” – napisał rzecznik PiS Radosław Fogiel, komentując wypowiedź redaktora naczelnego „Do Rzeczy” Pawła Lisickiego podczas debaty telewizji wRealu24. Fogiel komentował w ten sposób wywód redaktora Lisickiego, którego główną tezą było, że przeciągająca się wojna jest dla Polski niekorzystna oraz ryzykowna. Dlatego należy sobie życzyć, aby zakończyła się możliwie szybko, co będzie wymagało pójścia obu walczących stron na ustępstwa.

Fogiel nie przedstawił żadnej kontranalizy, bo też większość polityków – obojętnie, czy z partii rządzącej czy z największej partii opozycyjnej – w ogóle się w takie subtelności nie bawi. Użył za to analogii historycznej, nawiązując do rocznicy Bitwy Warszawskiej. Analogii całkowicie fałszywej.

Trudno się jednak panu Foglowi dziwić, bo historyczne analogie i porównania to dla polityków w Polsce chleb powszedni, nie tylko zresztą, gdy idzie o wojnę na Ukrainie. Problem w tym, że w zdecydowanej większości są chybione. Za to im mocniej biją po oczach i emocjach, tym lepiej.

Po porównanie wojny na Ukrainie do wojny polsko-bolszewickiej, jakkolwiek nie wprost, sięgnął także prezydent Andrzej Duda 15 sierpnia, wcześniej zaś mówił o tym wiele podczas uroczystości 3 maja, gdy wygłosił niejasne życzenie, aby pomiędzy oboma naszymi krajami zniknęła granica.

Nie do upadłego

Tymczasem każda sytuacja historyczna ma swoje własne, niepowtarzalne uwarunkowania. W 1920 r. nieobecny był zasadniczy czynnik, który dzisiaj odgrywa rolę decydującą: wojna pomiędzy sowiecką Rosją a Polską nie była zarazem wojną pomiędzy najważniejszymi globalnymi aktorami. Dzisiejsza wojna rosyjsko-ukraińska jest natomiast przede wszystkim starciem największych światowych sił: Rosji, Stanów Zjednoczonych i przyjmujących nieco wyczekującą postawę Chin. Jest to więc sytuacja, którą można by porównywać – jeśli w ogóle można – raczej do tzw. wojen projekcyjnych, zwanych też zastępczymi (proxy wars) z okresu zimnej wojny, podczas których nie dochodziło do bezpośredniego starcia pomiędzy wojskami wielkich mocarstw, ale walczyły one ze sobą przez pośredników. Czasami żołnierze jednej ze stron brali udział w walce – jak Amerykanie w czasie wojny w Korei prowadzonej pod flagą ONZ czy wojny w Wietnamie; czasami zaś po obu stronach byli jedynie „doradcy wojskowi”, reprezentujący bloki wschodni i zachodni, jak podczas długotrwałej wojny domowej w Angoli.

Cały artykuł dostępny jest w 34/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także