Właściwie po tym, jak „Dziesięciu małym Murzynkom” Agathy Christie już chyba wszędzie w świecie zmieniono tytuł na znacznie gorszy, za to rzekomo poprawny, gdyż pozbawiony odniesień rasistowskich (w Polsce funkcjonuje jako „I nie było już nikogo”), gdy ocenzurowano „Przygody Robinsona Cruzoe”, zakwestionowano poszczególne fragmenty „Tajemniczego ogrodu” i„Doktora Dolittle”, w „Oliverze Twiście” Charlesa Dickensa napiętnowano antysemityzm, a w przerobionych „Trzech małych świnkach” dopatrzono się ataku na muzułmanów, nic już nie powinno dziwić. A jednak w zamieszaniu powstałym w Niemczech, gdzie powiedziano „Raus!” Karolowi Mayowi i jego „Winnetou”, jest coś, czemu warto się przypatrzeć bliżej, szczególnie w kontekście ataków na „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza, mających miejsce dwa lata temu.
Najpierw jednak fakty. Oto Ravensburger Verlag zawiesiło wydanie nowej książki o przygodach Winnetou, wycofując z oferty niektóre tytuły Karola Maya z wodzem Apaczów w roli głównej. Pozycjom tym zarzuca się bowiem propagowanie rasistowskich stereotypów uderzających w Indian, czyli rdzenną ludność Ameryki. Naturalnie, bo jakżeby inaczej, w ślad za tą światłą decyzją Amazon zdjął ze swojej oferty książki o Winnetou i jego białym przyjacielu Old Shatterhandzie.
Książki Karola Maya sprzedały się w łącznym nakładzie ok. 200 mln egzemplarzy, a przetłumaczone zostały na 40 języków. W latach 60. w Niemczech powstał niemal tuzin filmów o Winnetou, w których w tytułowego bohatera wcielał się przystojny francuski aktor Pierre Brice, a w Old Shatterhanda – Amerykanin Lex Barker. Popularność wyssanej z palca przez Maya historii o braterstwie krwi szlachetnego czerwonoskórego i bladej twarzy (pisarz odwiedził Amerykę po raz pierwszy dopiero po swoim sukcesie wydawniczym, choć wcześniej fantazjował o przygodach, jakie przeżył na Dzikim Zachodzie; naprawdę nie zapuścił się dalej niż do Buffalo w stanie Nowy Jork) spowodowała powstanie licznych adaptacji powieści, w tym sztuk teatralnych. I właśnie na podstawie takiego musicalu o młodym Winnetou, dość luźno związanym z książką z 1893 (!) r., powstał film i to on dopiero wywołał taką, a nie inną reakcję edytora planującego wcześniej wydanie materiałów związanych z tym wydarzeniem. Tak przynajmniej, bardzo pokrętnie zresztą, tłumaczy się wydawca, sprawiający wrażenie zaskoczonego reakcją opinii publicznej, w zdecydowanej większości krytykującej decyzję oficyny, której szef Clemens Meier zapewniał, że „nigdy nie było naszą intencją zranienie uczuć innych ludzi tymi tytułami. Nasi redaktorzy intensywnie pamiętają o takich tematach jak różnorodność czy przywłaszczenie kulturowe”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.