Kiedyś zdarzyło mi się wertować tom dokumentów dotyczących recepcji wielkiego głodu na Ukrainie z lat 30. w Polsce. Moją uwagę zwrócił raport policji z jednej z kresowych miejscowości przy granicy RP ze Związkiem Sowieckim, w której działała ukraińska szkoła. Jak raportował miejscowy szef posterunku policji, nauczycielka szkoły poprosiła dzieci, aby przez 24 godziny nic nie jadły i pomyślały o tym, co czuć muszą dzieci po drugiej stronie sowieckiej granicy, gdzie głód zbierał żniwo od wielu miesięcy.
Wiem, że ściągnę na siebie zarzut wprowadzenia do analizy politycznej elementów emocjonalnych, ale zastanawiam się, jak zmieniłoby dyskusję o polityce wobec Ukrainy doświadczenie wielu Polaków, którzy przypomnieliby sobie lata 80., kiedy zdarzały się wyłączenia prądu, kiedy trzeba było rozstawać się z najbliższymi, którzy udawali się na emigrację. Ale nawet i to doświadczenie, które jest udziałem pokolenia 50+, nie daje wiedzy o tym, jak to jest żyć w społeczeństwie, w którym dosłownie codziennie do setek rodzin przychodzą informacje, że ich najbliżsi polegli w czasie walk. A teraz dodatkowo pomnożyć to przez ostatnie osiem lat. Z poprawką, że ostatni okres ostatnich dziewięciu miesięcy to skokowy wzrost ofiar wśród najbliższych.
Naturalne konsekwencje
Ten wstęp moim zdaniem jest niezbędny, aby spróbować podsumować dyskusję, którą wywołał incydent z ukraińską – jak wszystko wskazuje – rakietą, która spowodowała śmierć dwóch Polaków pod wschodnią granicą naszego kraju. Zgadzam się z opinią, że do takiego incydentu prędzej czy później musiało dojść, że zwykły arytmetyczny przypadek musiał doprowadzić do tego, że któraś z rakiet czy to rosyjskich, czy to antyrakiet ukraińskich musiała spaść na nasze terytorium. Takie są konsekwencje bycia krajem, który przylega do pola walki, a w aktualnej taktyce Kremla w równym stopniu na śmierć od rakiety narażeni są zarówno żołnierze na froncie pod Chersoniem, jak i ludzie żyjący niedaleko sieci przesyłowych w Drohobyczu, Rawie Ruskiej czy tuż przy polskiej granicy w Medyce. A wraz z nimi mieszkańcy terenów polskich przylegających do granicy z Ukrainą.
Usłyszeliśmy znowu o rzekomym wyścigu między władzą i opozycją na zaklęcia, pohukiwania i gesty oburzenia na Rosjan. Po co używać tego sugerującego jakąś tromtadrację języka?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.