Poczucie wyższości nad przodkami, jakie żywią ludzie dzisiejsi, wynika głównie z niechęci do myślenia. My kierujemy się humanitaryzmem, tolerancją, a oni byli dzicy i w ogóle – myśli sobie współczesny leming. I, na przykład, z pogardą odnosi się do takich czarnych kart historii jak powszechnie w międzywojniu akceptowane ograniczanie liczby żydowskich studentów za pomocą tzw. numerus clausus.
Najśmieszniejsze jest to, że z największym przejęciem o tej hańbie polskiego antysemityzmu i endecji (w istocie, wbrew czarnej legendzie, ONR i inne ruchy narodowe niewiele miały z tą akcją wspólnego, choć oczywiście ją popierały) tokują autorytety, które zarazem opowiadają się za tzw. parytetami. A czym się różni parytet od „numerus clausus”? Niczym, to dokładnie to samo, tylko od drugiej strony wzięte – jeśli domagamy się parytetu 50 proc. kobiet w zarządach i radach, to domagamy się „numerus clausus” 50 proc. dla mężczyzn. Podobnie z „akcją afirmatywną” i „kwotami” wymyślonymi na Zachodzie i bezmyślnie przez nas przejmowanymi. Ich twórcy zakładają, że skoro jakaś część społeczeństwa ma się lepiej od innej, to należy pomóc upośledzonym i zmusić uprzywilejowanych, by się posunęli. Przed wojną chodziło o to samo – Żydów było nieproporcjonalnie wielu w elitarnych zawodach i młodzieży z awansu społecznego, z polskiej wsi, trudno było z nimi bez wsparcia państwa konkurować.
Podobnie nielogiczni są krytycy świętej inkwizycji, którym jednocześnie nie przeszkadza dzisiejsze ustawodawstwo karzące na przykład za negowanie Holokaustu (a są już i tacy, którzy chcą penalizować negowanie „efektu cieplarnianego”). Cel inkwizycji i sens jej działania były bowiem identyczne: chodziło o karanie za uporczywe głoszenie oczywistej nieprawdy, na dodatek godzące w porządek społeczny. Dla ówczesnych ludzi objawienie nie było żadną „wiarą”, tak jak dziś, tylko oczywistą, obiektywną prawdą, na której opierał się cały społeczny ład. A heretyk „negacjonistą”, który dla zburzenia porządku publicznego uparcie zaprzecza temu, co niezbicie udowodnione.
Taki, sądzę, nie najgorszy temat do rozważań na leżaku. Przyjemność znajdowania kolejnych przykładów pozostawiam już czytelnikom.