Choć minęło wiele lat od dnia, kiedy Czesław Miłosz uznał Pawła Lisickiego za „najwybitniejszego po drugiej wojnie światowej polskiego eseistę metafizycznego”, to swą wybitną pozycję autor „Punktu oparcia” pewnie potwierdza kolejnymi książkami. Z pewnością – bo jest to paradoks pozorny – pisarstwo uprawiane z epikurejską melancholią, uciekające w wewnętrzny ogród przed zgiełkiem świata, mogłoby zdobyć większy poklask. Wzbudzałoby mniej kontrowersji niż eseje zaangażowane. Lisicki uznaje jednak, że Pustynia jest właściwszym od Ogrodu miejscem duchowej medytacji. Stamtąd więc, chroniąc suwerenność swego sądu, rzuca wyzwanie panującym opiniom i występuje jako rzecznik ogłuszonych przez nie ludzi. Taki trudny wybór jedynie wzmacnia powagę i znaczenie jego pisarstwa. Myliłby się ktoś, kto kolejne książki Pawła Lisickiego uznawałby przede wszystkim za erudycyjne pamflety. W najbardziej polemicznych, jak w „Dżihadzie i samozagładzie Zachodu”, ciągle pojawiają się w ogniu argumentów takie perły religijnej literatury, jak równoległe opisy drogi Chrystusa ku Męce i śmierci Mahometa. W ten sposób – kontemplując i broniąc tego, co kontempluje – pisze zawsze.
„Wygnanie Melchizedeka”, nowa książka Pawła Lisickiego, kontynuuje wątek współczesnego doktrynalnego kryzysu Kościoła, podjęty w poprzedniej, w „Dogmacie i tiarze”. W pewnym sensie obie te prace tworzą całość. Niezależnie od warstwy polemicznej są apologią wyznawanego w prawdziwej religii potrójnego prymatu Boga. Boga, który w sposób pewny, poprzez dogmaty, pewniki wiary, pozwala Kościołowi wyjaśniać (i chronić przed błędami) przekazane ludzkości Objawienie. Boga, który ustanowił Kościół powszechny, budując go na Piotrze, swym wikariuszu, noszącym (przede wszystkim duchowo, choć niegdyś również fizycznie) potrójną koronę: rządów nad duszami, Kościołem i narodami katolickimi. I wreszcie – bo to jest przedmiot wydanej właśnie książki – Boga, ku któremu kieruje się cała liturgia, kult Kościoła. Święta liturgia, która jest obecnością Emmanuela, Boga-Człowieka, który jest z nami, Jego „Męki, Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia”.
KRYZYS NAJGORSZY OD DZIEWIĘTNASTU WIEKÓW
Odchodzenie od tego potrójnego prymatu Boga – w kulcie, w nauczaniu, w społeczeństwie – jest miarą współczesnego kryzysu katolicyzmu. Niektórzy wybitni ludzie Kościoła – abp Lefebvre, bp Schneider, kard. Müller – porównują często współczesny kryzys do ariańskiego. W tamtym czasie herezja negująca Bóstwo Chrystusa zdobyła przychylność władzy politycznej i mogła się szerzyć, skoro nawet papież i większość biskupów starali się raczej ominąć istotę problemu, szukając czysto werbalnej pośredniej drogi doktrynalnej, która i wiernym ortodoksji pozwoliłaby wyznawać wiarę w Bóstwo Zbawiciela, i tych, którzy w to wątpią, zwolniłaby od afirmacji wątpliwego dla nich dogmatu. Na szczęście męstwu św. Atanazego i pustelników zawdzięczamy to, że z wiarą możemy wyznawać przekazane nam Credo, które co niedzielę śpiewamy czy recytujemy w naszych kościołach.
Diagnoza Pawła Lisickiego wydaje się iść dalej. Oczywiście kryzys ariański zawiera wiele uderzających podobieństw do współczesnego, przede wszystkim jednak socjologicznych. Dziś bowiem mamy do czynienia z czymś więcej niż negacją jednej kluczowej prawdy wiary, ze sporem błędu (który jednak nie narusza paradygmatu prawdy, po prostu myli się w jej określeniu) z Prawdą po prostu. Dotknięty więc jest raczej sam rdzeń, Objawienie i misja jego przekazywania przez Kościół, realizowana od dwóch tysięcy lat. Począwszy od prawd najważniejszych – porządku stworzenia, które „było bardzo dobre” (Rdz 1, 31), przez jedyność Zbawienia dokonanego w Chrystusie i przez Chrystusa, do nadprzyrodzonego i wiecznego celu człowieka (nie jako „przeznaczenia”, które spełnia się bezwiednie, ale jako realnego kierunku naszego życia już tu, na ziemi).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.