Problemem realistów jest to, że aby zacząć patrzeć na rzeczywistość międzynarodową zgodnie z zaleceniami Hansa Morgenthaua, Kennetha Waltza czy Henry’ego Kissingera, trzeba nauczyć się odrzucać naturalne dla każdego człowieka sentymenty i emocje. Większość ludzi ma zaś naturalną skłonność do prostego przekładania kryteriów i odczuć z codziennego życia na sprawy zagraniczne – co jest ogromnym i zasadniczym błędem, ale też sprawia, że realiści bardzo często pozostają głosem wołającego na pustyni.
Ludzie uznają na przykład, że sytuacja, gdy przychodzimy z pomocą komuś bitemu na ulicy, jest identyczna z sytuacją, gdy państwo ma pomagać innemu państwu w razie napaści. Różnica jest tylko w skali. Albo że tak jak może się kochać lub przyjaźnić dwoje ludzi, tak samo mogą się kochać dwa państwa, a ich przywódcy – przyjaźnić, ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami.
Człowiek ma także naturalną skłonność do absolutyzowania kryteriów etycznych, które przyjmuje na co dzień, uważa zatem, że na dokładnie takiej samej zasadzie obowiązują one w relacjach między państwami. To znaczy, że ktoś tam jest bezwzględnie „dobry”, a ktoś jest bezwzględnie „zły”. Ludziom umyka stara i celna maksyma, że historię piszą zwycięzcy, której głębszym sensem jest i to
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.