Kempa o katastrofie smoleńskiej: To było najsmutniejsze wydarzenie w moim życiu

Kempa o katastrofie smoleńskiej: To było najsmutniejsze wydarzenie w moim życiu

Dodano: 
Beata Kempa
Beata Kempa Źródło: PAP / Tomasz Golla
Ten dzień, rok do roku, przez te 15 lat, staje nam rano codziennie przed oczami, jak taki obrazek, jakby to było wczoraj – mówi Beata Kempa w rozmowie z DoRzeczy.pl.

DoRzeczy.pl: Była pani w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 roku. Jak pani wspomina ten moment, kiedy pani czekała na cmentarzu w Katyniu na delegację z prezydentem Lechem Kaczyńskim, a prezydent nie dotarł?

Beata Kempa: Przede wszystkim po raz pierwszy byłam na tej nieludzkiej ziemi. Nieludzkiej dla mnie podwójnie. Kiedy czekaliśmy na delegację, chodziłam sobie i czytałam tabliczki z imionami, nazwiskami pomordowanych oficerów oraz ich zawodami. To była elita, ludzie wykształceni i uformowani i to było takie smutne. Przytłaczająca ilość tych tabliczek, ilość tych osób, których ta nieludzka ziemia na skutek tej zbrodni pochłonęła. W tym czasie dotarła do nas tragiczna informacja. Pamiętam, jak jedna z posłanek przybiegła i powiedziała: „Chodźcie, chodźcie, bo coś się dzieje”. Na początku myśleliśmy, że to jakaś awaria samolotu z panem prezydentem. Potem, że to jednak katastrofa, ale że trzy osoby przeżyły. Takie urywane informacje do nas dochodziły. Dziennikarze, poprzez swoje kontakty, próbowali się dowiedzieć, co się stało w Smoleńsku. Myśmy nie mieli żadnych oficjalnych informacji w tych pierwszych minutach. W Katyniu, w tym lesie, czekaliśmy na delegację i prezydenta. Był to niebywały, po prostu żal, smutek i niezrozumienie. Kompletnie nie rozumieliśmy, co się dzieje, co się stało i co było tego przyczyną. Jakbyśmy nie dowierzali, że pan prezydent nie przyjedzie. Myśleliśmy, że za chwilę się pojawią, że prezydent przyjedzie, że uroczystości się rozpoczną, bo wszystko było pięknie przygotowane. Była Orkiestra Reprezentacyjna Wojska Polskiego z chórem. A potem, kiedy dowiedzieliśmy się, że to już na pewno była katastrofa, że na pewno nikt nie przeżył, to był absolutny, totalny szok.

Co działo się dalej?

W tym szoku postanowiliśmy rozłożyć na siedzeniach biało-czerwone flagi, które mieliśmy, a w miejscu, gdzie miała być para prezydencka, postawić wieniec, który już tam był, jeden z przygotowanych. Tego po prostu nie rozumieliśmy. I uratowało naszą psychikę to, że ksiądz po prostu rozpoczął różaniec. I my ten różaniec odmawialiśmy z taką wiarą. Ja nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek potem odmawiała różaniec z taką wiarą. On był wtedy niebywale potrzebny. I potem rozpoczęła się msza święta, tak, jak miała się rozpocząć. Widziałam łzy w oczach żołnierzy, którzy śpiewali, którzy byli w chórze. Byliśmy wszyscy w totalnym szoku i w takim zupełnym transie. I wtedy przyszła mi do głowy myśl, taka bardzo emocjonalna oczywiście, że może ich ekshumujmy, zabierzmy ich do Polski. Ile jeszcze musi zginąć ludzi na tej nieludzkiej ziemi, tych polskich elit? I ten wzrok tych żołnierzy, bo tam też masa żołnierzy nas pilnowała, służby. Patrzyli na nas w taki sposób. To był taki niewerbalny komunikat: „Chcieliście swoje święto, to teraz macie i wynocha”. To była taka bezczelność w ich oczach. I powiem tak, że to było dla mnie chyba najsmutniejsze zdarzenie, które miało miejsce w moim życiu. Chociaż trochę już przeżyłam. Bo potem, jak trzymaliśmy w rękach telefony komórkowe to przychodziły nam wiadomości z nazwiskami osób, które zginęły. To brzmiało jak wyroki śmierci, bo to byli nasi przyjaciele. Oczywiście, że prezydent, jego małżonka, prezydent Kaczorowski. I potem nagle przychodzi też nazwisko Przemka Gosiewskiego. Osoba, która była absolutnym propaństwowcem, z którym pracowaliśmy w klubie parlamentarnym, w pierwszym rządzie. To była osoba, która jakby uczyła nas, jak działa państwo, że to system naczyń połączonych, który wymaga wielkiego poświęcenia i znajomości, żeby móc prowadzić sprawy państwowe. On robił szybki kurs państwowy. Wiedział, że to jest ten czas, kiedy trzeba przygotować kadrę. Pan minister Wasserman. Byłam załamana, bo my byliśmy razem wtedy w komisji śledczej hazardowej. Zostałam sama z całym ogromnym materiałem, a także wielką wiedzą, którą pan minister miał. Podzieliliśmy się rolami, współpraca była modelowa. Ja się tyle dowiedziałam, czego w żadnych książkach nie można było wyczytać, z działalności służb, z różnych sektorów działalności państwa, które badaliśmy w tej komisji. To było dla mnie totalnym szokiem. Potem przyszły wiadomości z kolejnymi nazwiskami: Ola Natalia-Świat z Wrocławia, z mojego okręgu wyborczego. Pan Władysław Stasiak – absolutny modelowy propaństwowiec i patriota, którego znałam nie tylko jako szefa MSWiA, ale również z jego działalności w kancelarii pana prezydenta. I wiele innych osób, nawet takich, z którymi nie byliśmy związani politycznie, ale przede wszystkim darzyliśmy ich ogromnym szacunekiem. Zginęła też pani Anna Walentynowicz, zginął pan przewoźnik, którego córka jechała z nami pociągiem. Przyjechaliśmy tym słynnym pociągiem wtedy. To dziecko jechało potem z nami z powrotem, niosąc całą traumę. Ona przecież była wolontariuszką, opiekowała się, jeśli dobrze pamiętam, rodzinami katyńskimi, które jechały z nami tym pociągiem. To wszystko spowodowało, że to był ciężar, którego wydawało się, że nie udźwigniemy. Żal, szok, brak jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia tego, co się stało i że to stało się w Rosji. To był taki znak, który pokazywał, że historia jest nieubłagana, że historia jest nauczycielką życia i że się powtarza, i że trzeba umieć z niej wyciągać wnioski.

Tych tragicznych wydarzeń chyba nie da się zapomnieć, wymazać z pamięci mimo upływu lat?

Nie da się. I ten dzień, rok do roku, przez te 15 lat, staje nam rano codziennie przed oczami, jak taki obrazek, jakby to było wczoraj. Po prostu to wyryło się w sercu, w naszej pamięci tak głęboko, że to się po prostu nie da zapomnieć. Ja dzisiaj rano, oprócz oczywiście moich refleksji w mediach społecznościowych, zawsze piszę smsy do wielu osób z rodzin, z którymi miałam kontakt zaraz po katastrofie. Utworzyliśmy taki zespół w ramach naszego klubu, który chciał pomóc tym rodzinom. Chociażby to, że byliśmy dostępni na każdy telefon, żeby miały świadomość, że pomożemy we wszystkim, bo musieliśmy się zorganizować, inaczej byśmy po prostu zwariowali z tego żalu. I do dzisiaj wysyłam kilka smsów do żon, matek. To taki moment, kiedy pamiętamy, że w tym dniu jesteśmy z nimi.

Pozostaje po prostu modlitwa, bo prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw. To jest oczywiste i nie mam co do tego żadnych złudzeń. I to, co najbardziej potem bolało, to ten powracający ze zwojoną siłą „przemysł pogardy”, który uruchomiono najpierw pod świętej pamięci pana prezydenta, a potem jeszcze przeciwko pamięci ofiar katastrofy smoleńskiej. To coś, co w żadnym cywilizowanym, ani chrześcijańskim kraju nie powinno mieć miejsca. A jednak są ludzie źli, którzy potrafią taki przemysł uruchamiać i pielęgnować, pozwalając na coś takiego. Proszę spojrzeć co zrobiono z śp. gen. Błasikiem? Jak potraktowano jego rodzinę, jakich kłamstw się dopuszczano. Ale myślę, że pamięć o tych ludziach, o tym, co dokonali, o tym, że przecież jechali z Polski, by zaświadczyć o prawdzie zbrodni katyńskiej, o tym, że pamięć o tej zbrodni mimo lat nie dała się wymazać, że była i jest żywa – to dla mnie są ludzie, którzy zawsze będą w moim sercu i w mojej pamięci. Tak przekazuję to także moim dzieciom, bo my, Polacy, patrioci, jesteśmy winni, by tę pamięć o ofiarach kultywować, ale też modlić się za nich. Myślę, że modlitwa jest tu wielkim ratunkiem.

Czytaj też:
Awantura pod pomnikiem smoleńskim. Zjawiła się "babcia Kasia"
Czytaj też:
Rocznica katastrofy smoleńskiej. Politycy oddają hołd ofiarom


Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły: dorzeczy.pl/gielda


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także