Komedia „Kocha, lubi, szanuje” była dzieckiem epoki wielkiego kryzysu, również w branży kinematograficznej. Powstanie zawdzięczała finansowemu wsparciu z Ameryki. Z myślą o tamtejszej publiczności wyeksponowano wątek rewiowy, a Bodo – ucharakteryzowany na Murzyna – śpiewa po angielsku. Jak to często bywa, produkt eksportowy stał się przebojem tylko w ojczyźnie. Zresztą czy jankesów rozbawiłby greps o „jadłodajni dla niezamożnej inteligencji” albo wzruszyło wyznanie, że „dusza odmiany życiowej pożąda”? Fabuła, szczerze mówiąc, nie porywa. Reżyser udowadnia, że do Rene Claira mu daleko, a Bodo lepiej czuje się w skórze amanta niż safanduły. Film ratują 23-letnia Loda Halama, właścicielka najdłuższych nóg II RP, istny wulkan energii, naturalnością tuszująca aktorskie braki, oraz przebojowa muzyka Henryka Warsa.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.