(…) Mam dla polityków i wyborców PiS złą wiadomość: wszystko to może być prawdą, ale wcale nie oznacza, że rząd Kopacz poniesie sromotną klęskę, a PO przerżnie wybory. Cytując klasyka z kabaretu Pod Egidą Jana Pietrzaka (skecz ze złotych lat 1980–1981): „A od kiedy to skompromitowani nie grają”? I dodam od siebie – od kiedy to bycie cymbałem, żółtodziobem, aferzystą, cwaniakiem lub cynikiem oznacza automatycznie, że jest się w polityce na straconej pozycji? Jeśli tak uważacie, to w takim razie oglądaliśmy w życiu i komentowaliśmy jakieś dwie różne polityki.
Jednocześnie trudno pozbyć się uczucia surrealizmu, obserwując operację „Kopacz” – słysząc, jak znana głównie z fatalnego zarządzania Ministerstwem Zdrowia, niesławnych słów o ziemi w Smoleńsku „przekopanej na metr” oraz ze znajomości z Donaldem Tuskiem kobieta nagle w cudowny sposób zamieniła się w polską Angelę Merkel i polską Margaret Thatcher jednocześnie. Aż się chce zawołać do polityków Platformy:
Skoro macie takie cudo w zanadrzu, czemu tak długo trzymaliście je pod korcem? (…)
Operacja „Kopacz” nie jest pionierska, mieliśmy już przykład udanego manewru przeprowadzonego przez dokładnie tę samą partię, tych samych speców od wizerunku i tych samych zaprzyjaźnionych z władzą dziennikarzy. Nie chodzi mi o Tuska – można go nie lubić, ale trudno odmówić mu zręczności i zdolności uczenia się, a także tego, że przez długi czas był dla PO decydującą o zwycięstwie „wartością dodaną”. Idzie o Bronisława Komorowskiego, innego miernego polityka bez właściwości, który dziś jest postrzegany przez dużą część Polaków jako mąż stanu i godny ojciec narodu. Nawet polityczni przeciwnicy Komorowskiego zapomnieli już chyba, jak słabym był kandydatem. Obserwując kampanię prezydencką w roku 2010, przecierałem oczy ze zdumienia: W jaki sposób tak nijaki człowiek mógł przez tyle lat uchodzić za kompetentnego polityka? Jak mógł piastować kolejne prestiżowe funkcje, od ministra obrony narodowej do marszałka Sejmu?