Rząd Francji zwrócił się do wszystkich władz lokalnych o wstrzymanie działania transportu publicznego. Według Reutersa, jest to "desperacka próba" przywrócenia porządku po tym, jak uczestnicy trwających od trzech dni zamieszek podpalili budynki i samochody.
Przemoc wybuchła w Marsylii, Lyonie, Pau, Tuluzie, Strasburgu i Lille, a także w Paryżu, gdzie 17-letni Nahel M. – pochodzenia algierskiego i marokańskiego – został zastrzelony we wtorek. Nie zatrzymał się do kontroli drogowej, a podczas pościgu niemal rozjechał autem pieszego i rowerzystę. Francuski minister spraw wewnętrznych Gerald Darmanin poinformował, że w nocy z czwartku na piątek w całym kraju zatrzymano 667 osób biorących udział w zamieszkach. Nieco mniej niż połowa, 307 osób, została zatrzymana w Paryżu i sąsiednich departamentach – podaje stacja BFM TV. Według gazety "Le Figaro" większość zatrzymanych ma od 14 do 18 lat.
Swoją analizę dot. przyczyn sytuacji przedstawił w mediach społecznościowych poseł Lewicy Maciej Gdula. Przekonuje, że "zamieszki we Francji to nie migranci tylko ludzie, którzy urodzili się i wychowali we Francji". "Ich powodem nie jest permisywizm, tyko brutalność, z jaką traktowani są nie-biali Francuzi. Zamiast straszyć migrantami trzeba wymyślić inny model integracji" – przekonuje parlamentarzysta.
Morawiecki: Stop nielegalnej migracji
Do zamieszek we Francji odniósł się premier Mateusz Morawiecki. "Plądrowane sklepy, podpalane radiowozy, barykady na ulicach – to teraz się dzieje w centrum Paryża i wielu innych miastach Francji. Nie chcemy takich scen na polskich ulicach. Nie chcemy takich scen w jakimkolwiek mieście Europy" – napisał szef rządu w mediach społecznościowych. "Dlatego będziemy bronić konkluzji Rady Europejskiej z 2018, będziemy bronić zasady dobrowolności w przyjmowaniu imigrantów. Stop nielegalnej migracji. Bezpieczeństwo przede wszystkim" – podkreśla premier.
Czytaj też:
Zamieszki we Francji. Ogłoszono mobilizację 40 tys. policjantów