Antypolski zwrot w polityce prezydenta Ukrainy dostrzec można było już kilka tygodni temu – Maciej Pieczyński opisał jego polityczną mechanikę na naszych łamach w numerze 32/2023 z 7 sierpnia – ale do opinii publicznej zmiana dotarła dopiero po słowach wygłoszonych przez prezydenta Ukrainy w Nowym Jorku. Ujawniając, niestety, wszystko, co w naszej debacie publicznej najgorsze: mylenie polityki z życiem uczuciowym i towarzyskim oraz histeryczne przeskakiwanie od miłości do nienawiści. Jedni potraktowali wejście przez Zełenskiego na powrót w koleiny polityki poprzedników w kategoriach czarnej niewdzięczności, innym dostarczyło to złośliwej radości „a nie mówiłem”. Wniosku najbardziej uprawnionego i najbardziej potrzebnego, że w polityce trzeba zawsze mieć „plan B”, nie usłyszałem.
Jest mi daleko zarówno do romantycznych rojeń o „braterstwie w obronie wolności” i wdzięczności w polityce, jak i do malkontenctwa, podpowiadającego, by na wszelki wypadek trzymać się od wszystkich i od wszystkiego z daleka, bo na pewno znowu nas oszukają. Pisząc w „Wielkiej Polsce” o korzyściach z rysującego się geostrategicznego sojuszu z Ukrainą, starałem się (mniemam nieskromnie, że z powodzeniem) wskazać konkretne przesłanki czyniące taki sojusz możliwym, potrzebnym i
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.