Mój redakcyjny kolega Łukasz Warzecha poświęcił sytuacji na wojnie między Rosją a Ukrainą duży tekst publicystyczny („Do Rzeczy” nr 7/2024). „Po dwóch latach wojny na Ukrainie jesteśmy jednocześnie w całkiem innym, a zarazem tym samym miejscu, co w pierwszych miesiącach jej trwania – pisze Warzecha. – Bardzo mocno zmieniły się nastroje, również na samej Ukrainie, w relacji do tych zwłaszcza z drugiej połowy 2022 r. Inaczej oceniane są jej szanse w konflikcie oraz jej wewnętrzna sytuacja. Jednocześnie w Polsce, po zwycięstwie koalicji Donalda Tuska, następuje renesans tępej i prymitywnej proukraińskiej narracji, tak jakby nic kompletnie się nie zmieniło. Pojawia się jeden nowy akcent: elity zaczęły straszyć nas nadciągającą wojną. W warunkach ograniczonego do nich zaufania można mieć wątpliwości, czy te ostrzeżenia nie są po prostu formą spacyfikowania buntu przeciwko zasilaniu skorumpowanego ukraińskiego państwa kolejnymi transzami pieniędzy”.
Warzecha apeluje, aby rozróżnić dwa rozumienia zwycięstwa Ukrainy w tej wojnie. Akceptuje pierwszy „umiarkowany” cel przyświecający udzielaniu pomocy dla Kijowa, czyli po prostu obronienie przez Ukrainę jej suwerenności, zdecydowanie jednak krytykuje udzielanie pomocy z myślą o celu, którym miałaby być walka o „odebranie Rosji wszystkich przejętych przez nią terytoriów z Krymem włącznie”. Ten artykuł uważam za dość charakterystyczny dla pewnego sposobu myślenia, któremu chciałbym poświęcić poniższy tekst. Polemikę z tego typu myśleniem chciałbym podzielić na parę podstawowych kwestii spornych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.