Trump przedstawił swoje zastrzeżenia dotyczące działalności uniwersytetu na platformie społecznościowej Truth Social w środę rano.
Długa lista zarzutów Trumpa
Prezydent Stanów Zjednoczonych przypomniał m.in. o zatrudnieniu w placówce byłych burmistrzów Nowego Jorku i Chicago (Billa De Blasio i Lori Lightfoot), a także "wokeistów, radykalnych lewicowców, idiotów i ptasich móżdżków, którzy są w stanie uczyć studentów i tak zwanych przyszłych liderów jedynie PORAŻKI".
Amerykański przywódca przypomniał też o aferze z plagiatem byłej szefowej uczelni Claudine Gay.
"Wielu innych, jak te lewackie przygłupy, wykłada na Harvardzie, a z tego powodu Harvard nie może być już uważany nawet za przyzwoite miejsce nauki i nie powinien być brany pod uwagę na żadnej liście najlepszych uniwersytetów lub college'ów świata. Harvard to ŻART, uczy nienawiści i głupoty, i nie powinien już otrzymywać funduszy federalnych" – czytamy we wpisie Trumpa.
Animozje między Białym Domem a Harvardem
Słowa prezydenta USA były reakcją na odrzucenie przez władze Uniwersytetu Harvarda oczekiwań Białego Domu ws. zmiany polityki dotyczącej różnorodności. Chodziło m.in. o żądanie przyjmowania większej liczby studentów i wykładowców o poglądach konserwatywnych.
Na tym nie koniec. Rzecznik Białego Domu Karoline Leavitt powiedziała we wtorek, że Donald Trump oczekuje przeprosin od władz uczelni za tolerowanie "antysemickich zachowań propalestyńskich demonstrantów".
Z kolei prezydent USA sugerował, że Harvard może stracić status instytucji pożytku publicznego, co jest równoznaczne z zakończeniem okresu, w którym uniwersytet był zwolniony z płacenia podatków.
Ultimatum dla firm z UE
Jak poinformował pod koniec marca br. "Financial Times", przedstawiciele administracji Donalda Trumpa wysłali pisma do firm w Unii Europejskiej, które podpisały kontrakty z rządem USA, informując je o konieczności zastosowania się do rozporządzenia zakazującego programów DEI. Programy te promowały różnorodność i integrację, wprowadzając mechanizmy rekrutacji i awansów opartych na parytetach rasy, orientacji seksualnej czy płci.
Zgodnie z dokumentem "kontrahenci Departamentu Stanu muszą potwierdzić, że nie prowadzą żadnych programów promujących DEI, które naruszają jakiekolwiek obowiązujące przepisy antydyskryminacyjne i zgodzić się, że takie oświadczenie jest istotne dla decyzji rządu w sprawie płatności i w związku z tym podlega ustawie o fałszywych roszczeniach”.
Pisma, rozsyłane przez ambasady amerykańskie w Paryżu i w całej UE, zawierały również kwestionariusz nakazujący firmom certyfikację zgodności z federalnymi przepisami antydyskryminacyjnymi. O istnieniu dokumenty po raz pierwszy poinformował w piątek francuski dziennik biznesowy "Les Echos".
Czytaj też:
USA łagodzą żądania wobec Ukrainy. Trump chce trzy razy mniejCzytaj też:
Wojna handlowa USA z Chinami. Tego chce Trump w zamian za zniesienie ceł
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.
