Premier Estonii została zapytana przez "Rzeczpospolitą" o propozycję prezydenta Francji. Emmanuel Macron zaproponował, aby wysłać wojska NATO na Ukrainę. Fakt, że inicjatywa Macrona wywołała sprzeciw wielu europejskich stolic, Kallas określa jako "strategiczną dwuznaczność".
– Tak długo zgadywaliśmy, co Rosja zrobi. Teraz to może być dobra strategia, że oni będą zgadywać, co my zrobimy. Bardzo wyraźnie w różnych momentach mówiliśmy, czego nie zamierzamy zrobić. Dlaczego jesteśmy tak transparentni? Rosja boi się wojny z NATO. Tak więc ta strategiczna dwuznaczność jest również dobrą rzeczą – wskazuje estońska polityk.
– Mnie również w estońskim parlamencie pytano, czy potwierdziłabym, że żaden estoński żołnierz nigdy nie pojedzie na Ukrainę. Nie, nie dam takiego potwierdzenia, ponieważ jest ono potrzebne tylko Putinowi. Pod koniec stycznia 2022 r. prezydent Biden wspomniał, że jeśli Rosja dokona inwazji na Ukrainę, Stany Zjednoczone mogą nie zareagować militarnie, jeśli inwazja zostanie uznana za "drobne wtargnięcie". No to Rosjanie zrobili niewielkie wtargnięcie – mówi Kallas.
"Trzeba pomagać Ukrainie, a nie myśleć, kto następny"
Premier Estonii wskazuje, że Moskwa to dla jej kraju tak samo poważne zagrożenie jak dla każdego innego. – Jesteśmy w NATO razem. Często dostaję takie pytania: co z Polską i krajami bałtyckimi? Ale przecież nie mamy w NATO krajów pierwszej, czy drugiej kategorii. Atak na każdy z nich jest atakiem na wszystkie. Pokazywałam ostatnio dzieciom filmy dokumentalne o II wojnie światowej. Europa jest tak małym kontynentem, tak szybko wszystko się w niej rozprzestrzenia. Musimy naprawdę pomóc Ukrainie, a nie zastanawiać się, kto będzie następny. Bo jeśli Ukraina upadnie, to nastąpi przerwa na kilka lat i potem zobaczymy wojnę na szerszą skalę, zwłaszcza gdy nie zainwestujemy w obronę – podkreśla Kaja Kallas.
Czytaj też:
Admirał: NATO jest gotowe na bezpośrednią konfrontację z RosjąCzytaj też:
Koniec "specjalnej operacji wojskowej". Rosja wkracza w nowy etap