DoRzeczy.pl: Minister sprawiedliwości Adam Bodnar przyznał, że nie zna przypadku inwigilacji Pegasusem bez zgody sądu. Jak pan ocenia te słowa?
Sebastian Łukaszewicz: Wypowiedź pana ministra Adama Bodnara świadczy tylko o jednym, a mianowicie o tym, o czym mówimy od samego początku, czyli, że afera z Pegasusem została rozdmuchana tylko w celu politycznym. Chciano stworzyć w społeczeństwie wrażenie, że ludzie byli masowo inwigilowani. Skoro obecny minister sprawiedliwości wycofuje się z tego przekazu i formułuje zdanie, że nie zna żadnego przypadku inwigilacji bez zgody sądu, to znaczy, że chyba kończy się paliwo polityczne związane z komisją ds. Pegasusa, ale również pozostałymi dwoma komisjami.
Druga część wypowiedzi brzmi: “Może powiem tyle, że to, co nam wychodzi, to to, że paradoksalnie, służby dość mocno dbały o taką swoistą wewnętrzną biurokrację w kontekście tych wszystkich działań, które powinny być podjęte”. Jak to rozumieć?
To znaczy tylko tyle, że służby specjalne aż nadto dbały o zachowanie procedur i kierowały wnioski do sądów o zgodę na stosowanie technik kontroli operacyjnej. Warto podkreślić, że zgodę na stosowanie tych technik wydawali sędziowie kojarzeni z obecną władzą, jak pan sędzia Igor Tuleya.
Czego pan się spodziewa po kolejnych posiedzeniach komisji ds. Pegasusa? I czy ona w ogóle ma sens?
Ona nie ma sensu. Jest tylko ogromnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa polskiego. Obnaża, jak funkcjonuje nasze bezpieczeństwo i służby specjalne. Jeżeli komuś naprawdę zależałoby na wyjaśnieniu tej afery, której de facto nie ma, to posiedzenia komisji byłyby niejawne. Skoro minister Bodnar dziś mówi, że wszystko odbywało się zgodnie z prawem, to widać, że wycofują się z tej narracji.
Czytaj też:
Nagła wolta Tuska. "Przystąpił do realizacji drugiego wielkiego planu"Czytaj też:
Romanowski: Działanie nielegalne jest znakiem rozpoznawczym obecnej koalicji rządzącej
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.