Jedną z najbardziej irytujących cech polskiej debaty publicznej jest nieustanne moralizatorstwo. Do podniosłego dywagowania o wartościach, przyzwoitości i honorowych obowiązkach czują się uprawnieni niemal wszyscy jej uczestnicy. Historycy, od których oczekiwać należy przede wszystkim rzetelnego przedstawienia minionych wydarzeń, prawią z upodobaniem kazania o podłości lub szlachetności opisywanych przez siebie postaci. Także od większości dziennikarzy próżno oczekiwać chłodnych analiz i bezstronnych opisów. Zamiast nich raczą oni czytelników emocjonalnymi i zaangażowanymi politycznie opowieściami o swoim bohaterstwie, niebezpieczeństwach, na które się narażają, i walkach, które pod takim czy innym sztandarem toczą.
Możliwe, że winna temu jest nasza tradycja romantyczna. Z pewnością przyczyniła się do takiego stanu rzeczy burzliwa historia Polski. Zakończone krwawymi klęskami powstania, liczne rzezie sprawiane nam przez zaborców i okupantów musiały wywrzeć wpływ na to, w jaki sposób opowiadamy o sobie i o świecie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.