Może to wydawać się dziwne, jako że z Wielkiej Brytanii jest na Ukrainę znacznie dalej, niż z Polski. Mniejsza jest też zapewne bariera językowa. Mimo tego, sprawy relacjonowane przez brytyjskich dziennikarzy mogą być dla polskich czytelników sporym zaskoczeniem.
Autorzy artykułu opisują nastroje panujące w Odessie. Mieli oni okazję wziąć udział w przyjęciu weselnym, na którym nie stawiła się połowa z zaproszonych gości. Powód tej absencji był prosty, mężczyźni ukrywający się przed poborem obawiają się wychodzić z domu, ponieważ w miejscach publicznych odbywają się regularne polowania na ludzi. Uczestniczą w nich tak zwane drużyny mobilizacyjne. Zdaniem dziennikarzy: "Drużyny mobilizacyjne cieszą się przerażającą reputacją, zwłaszcza w Odessie, wyciągając mężczyzn prosto z autobusów i stacji kolejowych, a następnie doprowadzając ich prosto do ośrodków rekrutacyjnych. Dla tych, którzy ukrywają się przed poborem, transport publiczny jest całkowicie wykluczony. Podobnie niebezpieczne są też restauracje, supermarkety i spacery po parku".
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.