DoRzeczy.pl: W Pańskiej najnowszej książce "Imperialna Europa. Niemieckie plany podboju i reorganizacji Europy 1871-1945" dokonuje Pan syntezy niemieckiej myśli geopolitycznej i ekonomicznej we wspomnianym przedziale czasowym. Czy większość niemieckich elit rzeczywiście artykułowała i postulowała imperialną wizję dla ich kraju?
Prof. Adam Wielomski: Tak, myślenie imperialne jest charakterystyczne dla niemieckiego pojęcia polityki międzynarodowej. Wynika z niemieckiej historii. W IX-X wieku Niemcy ukształtowali się jako federacja rozmaitych niemieckojęzycznych plemion i w normalnych warunkach zapewne doszliby do idei stworzenia najpierw monarchii narodowej, a potem państwa narodowego, tak jak stało się to w przypadku Francji, Anglii, Kastylii (Hiszpanii), Węgier lub Polski. Jednak w 962 roku Otton I przechwycił wakującą koronę cesarską i rzucił niemieckim feudałom i rycerzom urzekającą ideę, że władza imperialna rozciąga się na całym światem, osobiście jest władcą uniwersum, a z jego nadania ci książęta i rycerze będą mieli poddanych na całym świecie. Stąd ciągle wyprawy na Rzym, aby poddać swojej woli papieża, i najazdy na sąsiadów, aby sprawować nad nimi zwierzchność. Ten patos imperialny nie opuszczał Niemców mimo postępującego faktyczne rozpadu państwa na feudalne i na wpół-niezależne włości.
Różnica cywilizacyjna z resztą Europy zamanifestowała się w Renesansie, gdy wszystkie narody skupiały się wokół dynastii i władców, aby stworzyć monarchię narodową z grup etnicznych o podobnym języku, kulturze i historii. Niemcy zaś w ogóle o tym nie myśleli i toczyli wielkie dyskusje czy ich cesarz rządzi całym światem chrześcijańskim czy sprawuje władzę także nad poganami. Skupiając się nad mirażem uniwersalnej Rzeszy nie stworzyli państwa narodowego. Bunt Lutra podzielił ich konfesyjnie i do zjednoczenia doszło dopiero w 1871 roku. Jednak II Rzesza Ottona von Bismarcka nie była uznawana za państwo narodowe, gdyż poza jej granicami mieszkały miliony Niemców w Austrii, Sudetach, Nadbałtyce, w Naddniestrzu, Banacie, a nawet w Siedmiogrodzie. Powstanie państwa narodowego wymagało zjednoczenia połowy Europy. Temat ten po Bismarcku podjęli zwolennicy takiego zjednoczenia Niemiec i połowy Europy równocześnie: pangermanie. Z tego nurtu wyrósł też Adolf Hitler i nazizm. Jakkolwiek to dziwnie może brzmi w pierwszej chwili, to Hitler był zwolennikiem zjednoczonej Europy, lecz pod niemieckim przywództwem. Oficjalna doktryna prawna III Rzeszy mówiła, że suwerenem jest Volk rozsiany po całej Europie, a nie tylko obywatele niemieccy.
Oczywiście, nie wszyscy Niemcy chcieli wywołania I i II wojny światowej. Socjaldemokraci chcieli tego dokonać za pomocą doktryny kosmopolitycznej, lecz stanowili mniejszość. Tradycyjne elity, te, których przedstawiciele tak często mają przed nazwiskiem „von”, parły przez całe dziesięciolecia do takiej wojny, wierząc w siłę niemieckiego oręża po zwycięstwach nad Austrią (1866) i Francją (1870) i uważając porażkę 1918 roku za wrogi „cios w plecy” zadany armii ze strony komunistów i Żydów. To z tych elit tradycyjnych i szowinistycznej inteligencji rekrutowali się przywódcy i ideolodzy imperialni, których opisuję w mojej książce: oficerowie, dwór cesarski, geopolitycy, ekonomiści, prawnicy, etc. Jakkolwiek socjaldemokraci byli przeciwko wojnie, to w sumie cel mieli podobny: stworzenie federalnego państwa europejskiego. Chadecy z Zentrum też nie bardzo umieli zaakceptować warunków pokoju z 1918 roku. Wszyscy myśleli w kategorii wielkiego państwa europejskiego. Prawnicy mówili o „wielkiej przestrzeni” (Carl Schmitt), ekonomiści o „wielkiej przestrzeni gospodarczej”, geopolitycy o „imperium”, a hitlerowcy o „przestrzeni życiowej” – to są różne nazwy dla wspólnej tezy, że Niemcy nie mogą pogodzić się z istnieniem obok nich w Europie suwerennych i równych im państw. Zasadę tę odrzucała cała niemiecka nauka prawa. U źródła tej idei tkwiło przekonanie średniowieczne, że Niemcy to „naród cesarski”, czyli naturalna elita predysponowana do rządzenia Europą z racji swoich zdolności przywódczych, organizacyjnych i militarnych.
Czytelnik być może ze zdumieniem odkryje, zatem, z Pańskiej pracy, że geopolityka III Rzeszy niewiele różni się od klasycznej niemieckiej wizji imperialnej. Czym był więc nazizm: nacjonalizmem czy imperializmem?
Poprzez nacjonalizm rozumiem ideę prawa każdego historycznego i świadomego swojego jestestwa narodu do posiadania własnego państwa, mniej więcej w etnicznych granicach. Czyli – dla ułatwienia przyjmując współczesne granice – Polacy mieszkają między Bugiem a Odrą, Niemcy między Odrą a Renem, Francuzi między Renem a Pirenejami, a Hiszpanie między Pirenejami a Kadyksem. Nazizm nie spełnia kryteriów tej definicji, ponieważ neguje prawa większości narodów europejskich do posiadania własnych państw i rządzenia się w nich. Hitler stworzył imperium od Pirenejów na zachodzie, po Spitzbergen na północy, Grecję na południu i z zamiarem granicy na Uralu na wschodzie. To nie jest państwo narodowe. To jest wieloetniczne imperium z jednym narodem (Niemcy) lub pseudo-rasą (Germanie) rządzącą całością. W wojnie 1939-1945 nacjonalistami we właściwym tego słowa znaczeniu byli żołnierze, którzy bronili swoich państw narodowych przed tą imperialną okupacją: Polacy w 1939, Norwegowie i Francuzi w 1940, Serbowie i Grecy w 1941 roku. Zarzucanie nazistom nacjonalizmu – zamiast imperializmu – jest dziś, jak to nazwałem w mojej książce, „kłamstwem założycielskim Unii Europejskiej”, która zwalcza nacjonalizmy, aby nigdy więcej nie powtórzyła się wojna światowa. Tymczasem za I i II wojnę światową odpowiada niemiecki imperializm. Gdyby Niemcy byli nacjonalistami to mogliby chcieć rewindykować Gdańsk lub Sudety, gdzie Niemcy byli liczni, lecz nie Warszawę, Paryż czy Belgrad. Nie były to niemieckie miasta ani etnicznie, ani historycznie. Chodziło o podbój Europy, o podbój całego naszego kontynentu i stworzenie wieloetnicznego imperium na czele z Herrenvolkiem.
Czytając książkę odnosi się nieodparte wrażenie, że dotyczy ona naszej obecnej rzeczywistości XXI wieku, a jej głównymi bohaterami są Olaf Scholz i Ursula von der Leyen. Skąd podobny miraż u czytelnika Panie Profesorze?
Tak naprawdę Olaf Scholz i Ursula von der Leyen są ukrytymi bohaterami mojej książki! Mogą się uważać za demokratów i obrońców praw człowieka, lecz myślą po niemiecku, czyli imperialnie. To jest ten element w niemieckości, który wyczuwał Feliks Koneczny i nie do końca udanie określał mianem „niemieckiego bizantynizmu”, a co specjaliści od Bizancjum mocno dziś krytykują. Ale Koneczny trafnie widział odmienne niemieckie myślenie, a Bizancjum rzeczywiście było imperium i myślało imperialnie, a nie w kategoriach państw średnich, plemiennych, jakbyśmy dziś rzekli, „narodowych”!
Wiele mówi się i pisze o „reedukacji” narodu niemieckiego po 1945 roku, gdy wpajano weń myślenie demokratyczne, liberalne i prawo-człowiecze. Niestety, nie wpojono mu zupełnie myślenia w kategoriach państwa narodowego. Było to pokłosiem tezy upowszechnionej przez niemieckich emigrantów żydowskiego pochodzenia, którzy błędnie zidentyfikowali nazizm jako rodzaj agresywnego nacjonalizmu, a nie jako imperializm! Dlatego współczesne niemieckie elity mogą się brzydzić dywizjami SS „jednoczącymi” Europę, ale nadal myślą o jej jednoczeniu, mając przed oczami wizję cesarstwa, uniwersalnego i kontynentalnego Sacrum Imperium! Mówiąc o „demokracji europejskiej” nie pojmują jej jako konfederacji 27 suwerennych i demokratycznych państw, lecz jako europejskie państwo federalne z Parlamentem Europejskim. Co więcej, świadomie lub nieświadomie nawiązują nawet do pojęć imperialnych. Dam prosty przykład: po 1945 roku w RFN nieformalnie zakazane było pojęcie „geopolityki”, gdyż wszyscy tamtejsi geopolitycy byli szowinistami i imperialistami, a „cesarz” niemieckiej geopolityki Karl Haushofer wielokrotnie odwiedzał Hitlera w więzieniu, zresztą jego asystentem w katedrze na uniwersytecie był Rudolf Hess, czyli zastępca Hitlera. I nagle Olaf Scholz, a w ślad za nim Ursula von der Leyen zaczęli odmieniać słowa „geopolityka” i „geopolityczny” w każdy możliwy sposób. Ciągle mówią o UE jako o „aktorze geopolitycznym”, „centrum geopolitycznym”, etc. Von der Leyen nawet twierdzi, że jej Komisja Europejska ma charakter „geopolityczny”. To jest język imperialny, gdzie Niemcy kierujące zjednoczoną Europą mają stać się „graczem geopolitycznym”, obok Stanów Zjednoczonych, Rosji, Chin i ewentualnie Indii. Mówi o tym wprost niemiecka „Strategia bezpieczeństwa narodowego” z 2023 roku! Jej tekst jest dostępny w Internecie, gdyż oni się wcale z tym już nie kryją.
Czy planuje Pan w najbliższym czasie spotkania autorskie?
Zapraszam do warszawskiej kawiarni „Agere Contra” w dniu 15 lipca (rocznica bitwy pod Grunwaldem!), na ul. Chłodnej 2/18, o godzinie 18.00.
Adam Wielomski, Imperialna Europa. Niemieckie plany podboju i reorganizacji Europy 1871-1945, Pro Vita Bona, 436 stron.