Łukasz Warzecha: Po wybraniu pana na prezesa Naczelnej Rady Łowieckiej pojawiły się komentarze, że to rozpaczliwy PR: zróbmy rozpoznawalnego Możdżonka prezesem, to może poprawi nasz wizerunek i coś nam załatwi dzięki swoim kontaktom, kiedy środowisko tonie.
Marcin Możdżonek: Środowisko łowieckie tonęło przez ostatnie 20 czy 30 lat. PZŁ nie dostosował się do zmian politycznych, społecznych, technologicznych i cywilizacyjnych. Jesteśmy mocno opóźnieni, w pewnym sensie także mentalnie. Kiedy wybierana była nowa Naczelna Rada PZŁ, nikt inny nie był w stanie jasno powiedzieć, co i jak należy zrobić. Ja taką propozycję miałem i myślę, że temu zawdzięczam wybór. A jest z kim pracować, bo ludzki kapitał w PZŁ jest ogromny. Członków związku dzieli niemal wszystko – sympatie polityczne i partyjne, wiek, zawód – a łączy ta jedna rzecz: miłość do łowiectwa.
Kiedy zaczynał pan polować, myśliwi nie byli jeszcze obiektem tak intensywnego hejtu jak dzisiaj. Jak pan to znosi?
Przywykłem do różnego rodzaju ataków, i na mnie, i na moją rodzinę, uprawiając sport. Jednak groźby śmierci wobec mnie, a zwłaszcza mojej żony i synów, to zdecydowanie za daleko. Zawiadomienia w tej sprawie do prokuratury już trafiły.
Nie jest pan pierwszym myśliwym, od którego słyszę o takiej sytuacji. Czy PZŁ w jakiś sposób broni myśliwych?
Od kiedy interesuję się łowiectwem, czyli przez ponad 20 lat, PZŁ w tej sprawie nie robił nic. Teraz dopiero zaczęliśmy pracować nad systemowym podejściem do walki z hejtem. Musi w związku powstać dział do walki z hejtem, w którym będą pracować prawnicy czy specjaliści od mediów. Problemem często jest niestety pozyskanie danych hejterów od Facebooka czy X.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.