Komisja Europejska chciałaby, aby kraje członkowskie Unii „podzieliły się” imigrantami przybywającymi głównie z Afryki oraz BliskiegoWschodu i przyjęły ich na swoim terytorium. Polska miałaby się zaopiekować grupą około tysiąca osób (na 20 tys. przewidzianych w planie KE).
Teoretycznie nie będzie żadnego przymusu, każdy rząd ma podjąć decyzję dobrowolną, choć wiadomo przecież, jak to z „dobrowolnością” w UE bywa.
Komisja Europejska chce na tę operację przeznaczyć w ciągu dwóch lat 50 mln euro, czyli około 2,5 tys. euro na uchodźcę.
- To 3,5 euro na głowę dziennie. Słownie: trzy i pół euro. Słownie: trzy i pół euro. Czy w takim razie państwa członkowskie – w tym Polska – będą musiały się do tego projektu dołożyć? Oczywiście.
Gdzie dokładnie w Polsce imigranci mieliby być umieszczeni, nie wiadomo. Najprostszym rozwiązaniem byłoby skupienie wszystkich w jednym obozie, ze wszelkimi udogodnieniami sanitarnymi. Namioty? Nie ten klimat. Blaszane kontenery? Pewnie tak. Tysiąc osób to już małe miasteczko, zapewne musiałby tam stanąć również meczet, bo większość przybyszy będzie wyznania muzułmańskiego.
Czy jesteśmy na to gotowi? Nie. Podobnie jak nie jesteśmy gotowi na „solidarne” naprawianie innych błędów, które Europa Zachodnia popełniła, zanim się znaleźliśmy w Unii.
Obiecywaliście imigrantom multikulti i raj na ziemi? Przyjmijcie ich teraz z otwartymi ramionami. Zatruliście sobie środowisko? Zamykajcie swoje kopalnie węgla, a nie nasze.
Jeżeli jakiś Somalijczyk lub Afgańczyk zechce się osiedlić w Polsce – proszę bardzo. Może jednak spytajmy najpierw imigrantów, w którym kraju chcieliby się osiedlić, i potraktujmy ich jak ludzi, a nie jak „odsetki” w unijnej dyrektywie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.