Na spotkaniu w Senacie „Drogi wyjścia z kryzysu konstytucyjnego” 10 września premier Donald Tusk oznajmił marszałkom obu izb parlamentu, ekspertom i konstytucjonalistom, że w celu restytucji praworządności władza publiczna musi funkcjonować w ramach „demokracji walczącej”, aby „przywrócić ład konstytucyjny i fundamenty liberalnej demokracji”. – Oznacza to, że prawdopodobnie nieraz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania – wyjaśnił szef rządu.
Skąd ten rodzaj prawnego stanu nadzwyczajnego? „Ostatnie osiem lat [2015–2023 – przyp. L.Ż.] zdewastowało system prawny; toniemy w »luzach interpretacyjnych«”.
W tym kontekście od pewnego czasu mowa jest o ekstraordynaryjnych rozwiązaniach, które rządzący mieliby podjąć wobec Krajowej Rady Sądownictwa, Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego czy sędziów mianowanych po 2017 r. Przeciwnicy mówią o powrocie do demokracji socjalistycznej albo wręcz o stalinizmie prawnym, ale nie ma to nic wspólnego z tym, co głosi i praktycznie wykonuje Tusk.
Zwycięstwo bolszewików w Rosji czy faszystów we Włoszech nie wywołało jakiejś zasadniczej refleksji ustrojowo- -politycznej w środowisku liberalnych demokratów. Inaczej stało się w momencie przejęcia władzy w 1933 r. w Niemczech przez NSDAP. Doszło do tego w sposób legalny, zgodny z zasadami systemu parlamentarnego, jednak w szybkim czasie naziści doprowadzili do powstania zamiast demokracji liberalnej nowego ustroju, który ich przeciwnicy nazwą totalitaryzmem, aczkolwiek wcześniej używano już tego określenia wobec faszystowskich Włoch.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.