Skąd PiS weźmie pieniądze
  • Piotr GabryelAutor:Piotr Gabryel

Skąd PiS weźmie pieniądze

Dodano:   /  Zmieniono: 

Skąd Platforma brała i bierze pieniądze na „politykę ciepłej wody w kranie”, z grubsza wiadomo: z podwyżek podatków (podniesienie VAT i składki rentowej, niewaloryzowanie progów PIT), z zadłużania Polaków (podwojenie długu publicznego z 0,5 bln do 1 bln zł) i ich okradania (zagrabienie przyszłym emerytom 150 mld zł z ich kont w OFE).

A skąd PiS chce wziąć pieniądze na wywiązanie się ze swych przedwyborczych obietnic? Nie mam bowiem wątpliwości, że – jakkolwiek by rachować – z podatków od banków i sieci handlowych (gdyby je wprowadzono, mogłyby – według szacunku „Rzeczpospolitej” – dać co roku maksimum 8 mld zł), a także z legendarnego „poprawienia ściągalności podatków” ich nie wystarczy.

Na razie z każdym tygodniem przybywa informacji o tym, co partia Kaczyńskiego po ewentualnych wygranych wyborach – i już wybrany prezydent Andrzej Duda – zamierzają zmienić w Polsce. Jedne z tych pomysłów wydają się pewne, inne mniej, jedne są godne jak najszybszego wprowadzenia w życie, inne – wręcz przeciwnie, ale niemal wszystkie pociągają za sobą konieczność regularnego – co roku – wydawania dodatkowych pieniędzy z budżetu państwa. Budżetu, który i tak cierpi na chroniczny deficyt, tylko sporadycznie spadający poniżej 3 proc.

Uwagę zwracają zgłoszone przez PiS i Dudę propozycje, które mogłyby zahamować wzbierającą falę emigracji z Polski. Chodzi na przykład o podwyższenie kwoty wolnej od podatku z 3 do – docelowo – 8 tys. zł rocznie i przyznanie zasiłków po 500 zł na każde dziecko – poczynając od pierwszego lub drugiego, wzależności od dochodów rodziny. Tyle tylko, że dla budżetu państwa, czyli dla nas, podatników, pierwszy z tych pomysłów oznaczałby coroczny koszt sięgający od 12 do 14 mld zł (według szacunku „Rz”, a drugi – 20 mld zł (według szacunku FOR).

Jeszcze więcej, choć nie od razu, mogłoby kosztować zrealizowanie obietnicy zmian w systemie emerytalnym. Zwłaszcza w skrajnym wariancie – zapowiadanego do niedawna cofnięcia reformy wieku emerytalnego i powrotu do 60 lat (kobiety) i 65 lat (mężczyźni). Jednak nawet gdyby PiS, na co się zanosi, wycofał się z tego przyrzeczenia i skłonił ku rozwiązaniu mniej radykalnemu: obowiązuje 67 lat, wszelako na emeryturę można przejść wcześniej, pod warunkiem przepracowania 40 lat, to i tak budżet państwa trzeba byłoby wkrótce mocno zasilić.

Jak widać, propozycji zmian jest sporo i będą się pojawiać następne – w kolejce czekają frankowicze, naukowcy, górnicy i inni. Skąd PiS zamierza wziąć pieniądze na sfinansowanie ich żądań, nie wiadomo, bo partia ta, podobnie jak Platforma, nie kwapi się do odbierania silnym grupom interesów ich rażąco niesprawiedliwych przywilejów podatkowych, emerytalnych i innych, które kosztują podatników grube dziesiątki miliardów złotych rocznie.

Czyżby więc groziły nam dalsze zadłużanie państwa, kolejne podwyżki podatków i następny zamach na resztówkę emeryckich oszczędności w OFE? 

Cały wywiad opublikowany jest w 26/2015 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także