Aby sprawa była jasna, dodał, że podczas obrad „o pieniądzach w ogóle nie było mowy”.
Tą lapidarną wypowiedzią nie wprost, ale w sposób całkowicie czytelny premier, który po raz pierwszy uczestniczył w spotkaniu przywódców Wspólnoty Narodów, rozproszył nadzieje dawnych kolonii, które coraz usilniej domagają się odszkodowań za czasy niewolnictwa i kolonializmu. Nadzieje ożywiła niedawna zmiana rządu, można było bowiem zakładać, że Partia Pracy na tym arcytrudnym polu okaże się bardziej ustępliwa niż konserwatyści. To laburzystowski premier Tony Blair w 2007 r. wyraził ubolewanie z powodu niewolnictwa (co skądinąd pozostało bez wymiernych skutków), a w obecnym rządzie Starmera eksponowane stanowisko ministra spraw zagranicznych zajmuje David Lammy, potomek niewolników z Gujany.
Nadzieje okazały się płonne. Rząd Wielkiej Brytanii może się zmienić, ale w niczym nie zmienia to linii, którą władze brytyjskie przyjęły w sprawie odszkodowań. Mieszkańcy dawnych brytyjskich kolonii nie mają co liczyć na to, że wyzysk, którego doświadczali ich przodkowie, na czele z pracą niewolniczą, zostanie im wynagrodzony.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.