Wspólnie z zawsze gotowym do eksponowania swojej strategiczno-militarnej niezależności Paryżem, w związku z szokiem spowodowanym zmianą amerykańskiego podejścia do NATO i obowiązków jego członków, Berlin zaangażował się w budowanie europejskiego potencjału obronnego, które, według oficjalnych oświadczeń, miałoby pozwolić zminimalizować zależność od USA, a nawet pozwolić na obronę interesów Europy przed konsekwencjami amerykańsko-rosyjskiego zbliżenia.
Deklarowane przez niemieckich i francuskich polityków oraz wybraną przez nich brukselską elitę urzędniczą budowanie „europejskiej armii” zdolnej do obrony europejskich interesów i podmiotowości UE rzuca światło na kilka istotnych zjawisk już od lat cechujących, dalece nieidentyczne, a jednak zbieżne jeśli chodzi o korzyści z federalizacji Unii cele Berlina i Paryża.
Francja od epoki de Gaulle’a konsekwentnie pielęgnowała swoją – oczywiście, ograniczoną w skali globalnej – samodzielność, szczególnie w obszarze kontroli nad siłami zbrojnymi i ich zadaniami, podczas gdy Niemcy znacznie silniej przywiązane były do funkcjonowania pod parasolem amerykańskich sił zbrojnych, bardzo korzystnego dla proeksportowej gospodarki, nawet jeśli rosły w RFN tendencje antyamerykańskiej, szczególnie silne wśród partii lewicowych i antysystemowych.
Trwające od dawna polityczne parcie ku zwiększonej samodzielności UE w obszarze polityki bezpieczeństwa oraz znacznie później zainicjowana koncepcja wzmocnienia i konsolidacji potencjału przemysłu zbrojeniowego w Europie, z kluczową w niej rolą koncernów zdominowanych przez RFN i Francję, znalazły w ostatnich tygodniach sprzyjające warunki i doskonały pretekst.
Najmocniej z początkiem 2025 roku zamiary te wyartykułował szef Europejskiej Partii Ludowej (której fundamentem jest CDU), wieloletni sojusznik polityczny Angeli Merkel, Manfred Weber, między innymi w wywiadzie dla Die Welt.
Ten posiadający niekwestionowaną pozycję w europejskich elitach polityk stwierdził najpierw, iż „ma już dość ciągłego polegania na Waszyngtonie w kwestii naszego bezpieczeństwa” oraz że należy już teraz zmienić myślenie o europejskiej ekonomii przeorientowując ją na gospodarkę wojenną. Podkreślał, iż celem musi być osiągnięcie zdolności do samodzielności Unii w dziedzinie obronności.
Weber, nie troszcząc się specjalnie o politycznie poprawną terminologię powiedział, że Państwa UE „potrzebują wspólnego europejskiego dowództwa, osadzonego w strukturach NATO”. Otwarcie nawoływał do powołania stanowiska „Europejskiego Szefa Sztabu”, który miałby „dowodzić armiami narodowymi”. Na tym się jednak nie zatrzymał, dodając, iż winien zostać wprowadzony „obowiązek wspólnego zakupu broni”, a jej zakupy muszą być dokonywane przede wszystkim u firm europejskich. Także systemy obrony przeciwlotniczej, przeciwrakietowej i przeciwdronowej, wraz z infrastrukturą satelitów, winny zostać skonfigurowane we wspólną, centralnie zarządzaną tarczę. "Musimy być w stanie bronić się niezależnie”.
Wciąż świeża debata w Niemczech i Europie wywołana nową polityką Waszyngtonu pełna jest mniej lub bardziej realistycznych pomysłów na znalezienie środków zaradczych w tej niestabilnej sytuacji. Świadectwem niechęci do Amerykanów, a jednocześnie – chwilowej tylko! -miałkości strategicznej w tej dziedzinie w RFN była wypowiedź byłej szefowej sztabu planowania strategicznego NATO Stefanie Babst, która zasugerowała, by państwa UE zrewanżowały się USA groźbą zawieszenia ich w prawach członka Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Emocjonalne i propagandowo nośne narracje odciągały uwagę od silnego przez co najmniej dwie ostatnie dekady nurtu w polityce głównych decydentów UE: determinacji w kierunku stałego zwiększania zależności państw członkowskich od Brukseli, a tym samym od Berlina i Paryża. Przekazanie bowiem „europejskiemu szefowi sztabu” istotnej, najpewniej w zamiarach promotorów pomysłu rosnącej części kluczowych kompetencji dowództw poszczególnych członków Unii doskonale wzmacniałoby proces uzależnienia mniejszych państw UE, tak bardzo już zaawansowany w obszarze stanowienia prawa, sądownictwa, gospodarki i finansów, energetyki i polityki migracyjnej. Mało kto w Europie kwestionuje ten trend, a przecież rozwój kontrolowanych przez dominujące państwa UE, Niemcy i Francję, struktur politycznych i dowódczych przez Unię grozi osłabieniem jednolitości dowodzenia dotąd będącego wyłączną kompetencją NATO.
Poczucie zagrożenia rosyjską agresją na Ukrainę było bardzo pomocne w ugruntowaniu przez europejskie media powszechnego niemal przekonania o motywach szybkiej konsolidacji europejskiego wysiłku obronnego: tylko europejska armia w oparciu o europejski przemysł byłaby zdolna (owszem, za dziesięć lub więcej lat) obronić granice UE przed Putinem. Dywagacje co do gotowości francuskich i niemieckich elit do obrony państw bałtyckich, Finlandii, Polski czy Rumunii, a tym bardziej do reakcji na hybrydowe naruszenia ich terytorium, spójności lub suwerenności pozostały tajemnicą gabinetów, sztabów i think-tanków, doskonale pamiętających nieskuteczność żyrowanych przez Paryż i Berlin t.zw. porozumień mińskich, jeden z kluczowych czynników, które zachęciły Kreml do pełnoskalowej inwazję Ukrainy.
Drugie ze wspomnianych zjawisk, wzrost determinacji w rozbudowie potencjału przemysłu zbrojeniowego w Europie, będzie komplementarne z centralizacją dowodzenia siłami zbrojnymi. Bruksela, widząc nagły skok budżetów obronnych niemal wszystkich państw Unii, szczególnie zaś państw t.zw. wschodniej flanki, zrozumiała iż ten długotrwały z natury rzeczy fenomen będzie świetnym narzędziem do skokowego zwiększenia zamówień w niemieckich i francuskich korporacjach sektora obronnego, a także kolejnym polem pozwalającym na odebranie części kompetencji i kontroli państwom członkowskich.
Choć co do zasady nakładanie podatków nie jest kompetencją Unii Europejskiej, już w innych segmentach gospodarki były one pośrednio narzucane państwom członkowskim, że wspomnę doprowadzenie do nałożenia podatków na auta spalinowe (dzięki przegłosowanym „kamieniom milowym”). W wyniku rezolucji Parlamentu Europejskiego mają zostać podjęte działania w kierunku „wzmocnienia obronności Unii Europejskiej”, a Komisja Europejska postanowiła uelastycznić swoją politykę fiskalną pozwalając na wzrost wydatków na obronność. Działania te powinny według unijnych urzędników uwolnić około 650 miliardów euro, a zatem około 5% PKB wszystkich państw członkowskich Unii razem wziętych, które zostaną przeznaczone na zwiększenie potencjału militarnego państw UE, a ogromna większość tych środków winna trafić do „gospodarki europejskiej”. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że poluzowanie kryteriów budżetowych, dzięki którym państwa członkowskie będą mogły odpisać od swojego długu publicznego 1,5 proc. PKB przeznaczone na obronność nie gwarantuje jaka suma ostatecznie zostanie przeznaczona na inwestycje w obronność. Zważywszy na wydatki poszczególnych państw UE w okresie podwyższonego już zagrożenia, to jest 2014-2024, trudno zakładać iż państwa jak Irlandia, Belgia, Portugalia, Hiszpania czy nawet Włochy w pełni wykorzystają ten mechanizm. Godne uważnej obserwacji będzie też postępowanie samych Niemiec od momentu kiedy nastąpi powrót do współpracy gospodarczej z Rosją. Upatrywanie zatem w tym mechanizmie najlepszego rozwiązania dla zwiększenia obronności Europy, w tym jej wschodniej flanki, jest obarczone istotnym ryzykiem.
Rozpoczęto też prace w kierunku wprowadzenia zarządzanego przez Brukselę kredytowania tego sektora w wysokości co najmniej 150 miliardów euro. Dzięki uzależnionemu w ten sposób od Brukseli mechanizmowi zadłużeniowemu działająca niezmiennie w interesie Berlina i Paryża Komisja Europejska kolejny raz rozszerzy swoje kompetencje kosztem państw członkowskich, a koncerny francuskie i niemieckie skokowo zwiększą swoją sprzedaż i, najprawdopodobniej, zwielokrotnią w ciagu kilku lat swoją wartość. Ogromna większość państw Unii, mająca nikły udział w eksporcie zbrojeniówki i produkcji zbrojeniowej, złoży konieczne zamówienia w „europejskich koncernach” i… pozostanie z długiem. Dodam, że rezolucja postuluje utworzenie Rady Ministrów Obrony i – co szczególnie znaczące – odejście od wymogu jednomyślności na rzecz głosowania większością kwalifikowaną przy podejmowaniu decyzji w dziedzinie obronności.
Współpracujący z Komisją rządzący w Europie Środkowowschodniej już legitymizują swoją zgodę na to potencjalnie głębokie ograniczenie samodzielności w dziedzinie bezpieczeństwa argumentując ją „dążeniem do wspólnego bezpieczeństwa Unii”, jak stwierdził polski premier Tusk przekonując, iż zaliczenie do wspólnego wysiłku dość enigmatycznego programu „Tarczy Wschód” należy uznać za sukces jego rządu. Nie wspomniał, iż rezolucja zakłada równomierność dystrybucji inwestycji według kryterium geograficznego, co czołowym koncernom, posiadającym zakłady w wielu państwach UE nie szkodzi, za to nie pozwala na większe niż ustalone proporcjonalnie inwestycje w programy na t.zw. wschodniej flance. Usłużne, wspierające rząd media, stanowiące 95% rynku medialnego w Polsce, posuwały się nawet do tego, by nazywać głosowany dokument "uchwałą ws. Tarczy Wschód”. Manipulacji w tym zakresie dorównuje niewiele pr-owskich przedsięwzięć z ostatnich lat.
Jak zwykle bywa w podobnych wypadkach, to rynki finansowe najbardziej otwarcie i wymiernie oceniły ze swojego, ograniczonego punktu widzenia, te kroki. Już w pierwszych dniach po ujawnieniu forsowanych przez niemiecką elitę planów koszty niemieckiego długu wzrosły o ponad 10% (najwyżej od trzydziestu lat), ale wartość akcji czołowych niemieckich i francuskich koncernów zbrojeniowych skoczyła nawet o 60% – 90%. Najwyższy, bo dziewięćdziesięcioprocentowy skok miał miejsce w wypadku akcji grupy Rheinmetall, zaopatrującej liczne europejskie armie w szeroką gamę systemów uzbrojenia, w tym armatę czołgową Rh-120 (m. in. w czołgu Leopard), nowy czołg Panther KF51, bojowe wozy piechoty Lynx, Marder i Puma (ten ostatni wraz z KraussMaffei), pojazdy rozpoznawcze Wiesel i CVR(T), transporter opancerzony Fuchs, wóz inżynieryjny Kodiak, czołg do trałowania min Keiler, samobieżne haubice kołowe, systemy przeciwlotnicze, artyleryjskie i pełny zakres amunicji. Niewiele mniej zyskały akcje innych niemieckich, francuskich, i, mniej licznych, włoskich firm. Co warte zauważenia, akcje największego w Europie koncernu zbrojeniowego, kontrolowanego przez anglosaski kapitał BAE z siedzibą w Londynie, zyskały tylko 1/3 tego, co Rheinmetall. Rynki rozumieją to, czego nie napiszą media.
Komentując to zdarzenie wywołane oczekiwaniami wobec programu „ReArm Europe” Tim Oechsner z banku Wolfgang Steubing AG uznał iż niemiecki rynek akcji zdał sobie na dobre sprawę z faktu, że Europa rzeczywiście z determinacją będzie dążyć do większej samodzielności w sytuacji, gdy Stany schodzą na dalszy plan jako „wcześniej niezawodny partner”.
Szef Rheinmetall, Armin Papperger, otwarcie oświadczył, że era ponownych zbrojeń w Europie się rozpoczęła, a takich perspektyw wzrostu „nie było nigdy wcześniej”. Rheinmetall już w 2024 roku powiększył swój biznes o 40%, a było to jeszcze przed „poprawą potencjału rynkowego”, jak określił wspomniane kilkusetmiliardowe inicjatywy UE szef niemieckiej spółki. Skierowanie strumienia inwestycji i zamówień na rzecz niemieckich producentów zbrojeniowych będzie, rzecz jasna, miało pozytywny wpływ na niemiecką gospodarkę, i to wychodząc daleko poza proste wskaźniki samego sektora obronnego. Pogrążone w kryzysie wielkie przedsiębiorstwa motoryzacyjne, do niedawna okręty flagowe niemieckiego eksportu, zmuszone zostały do redukcji mocy produkcyjnych, a tym samym do zamykania zakładów. Wspomniany Armin Papperger już zdążył zapowiedzieć potencjalne przejęcia niektórych fabryk w celu podjęcia w nich produkcji zbrojeniowej z wielkimi zakładami Volkswagena w dolnosaksońskim Osnabrück włącznie.
Kurs na samodzielną odbudowę potencjału zbrojeniowego przez państwa Unii działać będzie szczególnie na korzyść spółek niemieckich, To one zajmą uprzywilejowaną pozycję nie tylko ze względu na największe wpływy w kręgach brukselskiej elity, ale także w związku z posiadaniem znacznie lepszej niż koncerny francuskie pozycji rynkowej i relacji w niemal wszystkich najszybciej zbrojących się państwach Europy. Armie niemal każdego z europejskich państw położnych niedaleko granic Rosji już wcześniej kupowały znacznie więcej uzbrojenia w Niemczech niż we Francji. Wymyślony pierwotnie na potrzeby Ukrainy, niezbyt udany niemiecki program wymiany okrężnej (Ringtausch), który zakładał, że kraje Europy Środkowowschodniej przekażą Ukrainie czołgi sowieckiej produkcji w zamian za nowoczesny niemiecki sprzęt nie pomógł w żadnym istotnym stopniu samej Ukrainie, okazał się pomocny w promowaniu niemieckiego uzbrojenia w forsownie dozbrajających się państwach: od Chorwacji i Słowenii po Czechy, Słowację i Litwę.
Kilkusetmiliardowy zastrzyk dla europejskich eksporterów uzbrojenia bardzo wzmocni ich słabnącą wobec eksportu amerykańskiego pozycję na globalnym rynku. Gros największych na świecie kontraktów zdobywają Amerykanie (osiągając 42% rynku w 2023 r. wobec 33% w 2015 r.), wyprzedzając Rosję i Francję (po ok. 10% udziału w światowym eksporcie) i Chiny (ok. 7%). W przedziale od 3% do 6% sytuują się Niemcy, Wielka Brytania i Włochy, doganiane przez Koreę Południową i Izrael. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja jeśli chodzi o czołowe spółki zbrojeniowe na świecie. Pierwsze pięć miejsc zajmują koncerny amerykańskie (Lockheed Martin, RTX, Northrop Grumman, Boeing i General Dynamics), a daleko za nimi są rosyjski Rostek, brytyjskie BAE i trzy spółki chińskie. W pierwszej dziesiątce nie ma zatem ani jednego koncernu z Unii Europejskiej. Airbus czy częściowo europejskie, kontrolowane przez kapitał anglosasko-włoski, Leonardo znalazły się w drugiej dziesiątce.
Wieloletnie przedsięwzięcie rozbudowy potencjału produkcyjnego tych osadzonych w UE koncernów, wygenerowane dla nich zamówienia i ich, także w części sfinansowane długiem wszystkich państw członkowskich, badania i rozwój nowych produktów zasadniczo podniosą ich wartość i najprawdopodobniej istotnie zwiększą ich udziały w rynku światowym. Stanie się to udziałem przede wszystkim podmiotów historycznie wyspecjalizowanych w eksporcie (z uwagi na stosunkowo niewielkie zamówienia rynków krajowych) takich, jak niemieckie Rheinmetall, ThyssenKrupp, Diehl, Hensoldt, Heckler & Koch, niemiecko-francuskie KNDS, oczywiście największego w Europie kontynentalnej Airbusa, i firmy francuskie, jak Dassault, Thales, Naval czy Safran. Koncerny te spełniają wszystkie warunki predestynujące je do zagarnięcia niemal całości tych ogromnych sum, co jeszcze bardziej utrudni odbudowę i konkurencyjność producentów ze średnich i mniejszych państw członkowskich. Podobnie jak w innych wypadkach gdy kompetencje państw członkowskich przejmowane są przez Brukselę, skorzystają największe, działające na skalę kontynentu lub globalną podmioty, a producentom krajowym jeszcze trudniej będzie bronić swoją samodzielność, tak przecież istotną dla polityki bezpieczeństwa poszczególnych państw. Co więcej, rozziew między skokowo rosnącą wartością rynkową koncernów, korzystających z unijnych pieniędzy i finansowania dłużnego wszystkich państw członkowskich, a notowaniami lokalnych firm powiększy się ułatwiając ich przejmowanie lub rugowanie z rynków.
Głęboko zakorzenionym, szczególnie w zachodnioeuropejskiej kulturze politycznej, jest zjawisko niekwestionowalnego pacyfizmu. Politycy największych partii nie śmią nawet sugerować wyborcom pomysłu wysłania ich sił zbrojnych na choćby najsprawiedliwszą wojnę. Nie mówię tu o zamorskich przedsięwzięciach Wielkiej Brytanii czy Francji, w których udział biorą niewielkie formacje, ani o wszelkich misjach misjach pokojowych i stabilizacyjnych.
Nierzadko bezrefleksyjny pacyfizm europejskich społeczeństw wzmocniony został atrofią poczucia wspólnoty i tożsamości narodowej, konsumpcjonizmem, a wreszcie multikulturalizmem i progresywizmem. Analitycy wojskowi dziś uważają Europę za niezdolną do samodzielnej walki z poważnym przeciwnikiem.
Być może niewiele przesady jest w niedawno wyrażonym poglądzie coraz mniej kontrowersyjnego Edwarda Luttwaka, który stwierdził, iż „prawie nikt w Europie nie chce uznać za rzeczywistość powrotu wojny na kontynent, na którym odgrywała ona centralną rolę przez tysiąclecia aż do 1945 roku”.
Analizując zwrot Niemiec, Francji i większości sił politycznych w Parlamencie Europejskim ku zbrojeniom należy bliżej przyjrzeć się finansom: realnym wydatkom, generowanym przez nie realnym wartościom i samooszukiwaniu się Europy co do swojego potencjału.
Niestety, jednej z najbardziej nieprofesjonalnych wypowiedzi udzielił w tej kwestii niedawno polski premier. Oświadczył, bowiem, iż „europejski potencjał militarny jest większy niż Rosji, a nawet Stanów Zjednoczonych”. Kontynuował wyliczając: „Jeśli chodzi o żołnierzy zawodowych, Europa, liczymy razem z Ukrainą, bo jesteśmy po jednej stronie, 2 mln 600 tys. Ameryka – 1 mln 300 tys. Chiny 2 mln, Rosja 1 mln 100 tys. Europa ma tutaj przewagę nad wszystkimi, a Rosja nawet nie ma porównania”. Dyletantyzm i szkodliwość tej wypowiedzi, nawet jeśli uznać, iż zamiarem jej autora było wzbudzenie brakującej Europie wiary we własne siły, rażą w porównaniu z rzeczowymi i umiarkowanymi wypowiedziami w tej kwestii Friedricha Merza, premierów Czech, Finlandii czy Szwecji. Dwóch ekspertów, brytyjski i niemiecki, z którymi miałem okazję omawiać tę wypowiedź nie mogło pojąć powodów, dla których premier sporego państwa ignoruje fakt, iż dziesięciokrotnie mniejsza od europejskiej gospodarka Rosji wytwarza więcej uzbrojenia od UE.
Co jest alternatywą dla unijnego programu centralizacji i konsolidacji zbrojeń sfinansowanego przez wszystkie państwa członkowskie? Czy może nią być koncentracja na rozwijaniu podstawowych zdolności krajowego przemysłu zbrojeniowego? Zbudowanie porozumienia głównych sił politycznych w celu powiększenia krajowego finansowania rozwoju tych zdolności? Czy głębokie, trwałe uzależnienie wyposażenia naszych sił zbrojnych od koordynowanego z Berlina, Paryża i Brukseli programu ReArm Europe nie jest nadmiernym ryzykiem w świetle interesów strategicznych Niemiec i Francji? Czy trudne do wyobrażenia jest podjęcie przez Niemcy na nowo, z błogosławieństwem Waszyngtonu, obopólnie korzystnej współpracy z Rosją, ustąpienie tej ostatniej z kilku szczególnie istotnych dla Paryża regionów w Afryce? A w związku z tym: czy 1) istnieje istotne ryzyko osłabienia lub wstrzymania programu zbrojeniowego UE? 2) czy dysponujące w przyszłości silniejszym sektorem zbrojeniowym, lecz korzystnie współpracujące z Rosją Niemcy i Francja gotowe będą za 5-10 lat interweniować – bez Amerykanów – na flance wschodniej gdyby doszło tu do kryzysu?
Większość sejmowa oskarżyła głosujących przeciw poparciu rezolucji Parlamentu Europejskiego słowami „Wybraliście hańbę”. Widzę ważne powody by sądzić, że ta większość wybrała dla siebie klientelizm, a dla nas – jeszcze więcej niepewności.
Tomasz Kaźmierowski
W artykule użyto fragmentów przygotowywanej do druku książki autora.