DoRzeczy.pl: Mamy debaty o debatach i pytanie: czy one, jeśli w ogóle się odbędą, mają jeszcze jakiekolwiek znaczenie dla tych wyborów?
Prof. UW Rafał Chwedoruk: Myślę, że dla tych wyborów nic już nie ma znaczenia. Od 2000 roku nie było chyba tak nudnych wyborów – zarówno dlatego, że faworyt jest znany, jak i z powodu, powiedziałbym, standardowości przekazu wszystkich kandydatów. To zresztą wiele mówi o polskim społeczeństwie i o tym, jak bardzo zmieniło się w ostatnich latach. Debaty o debatach są nieodłącznym elementem każdej kampanii, nie tylko prezydenckiej. W większości z nich powtarza się ten sam schemat: któraś ze stron szuka drogi do absencji, a innej – zazwyczaj tej mocniejszej w sondażach, choć bywa różnie – zależy na czymś przeciwnym. Z samych debat wynika najczęściej tyle, że wyborcy danej orientacji politycznej utwierdzają się w swoich przekonaniach. Wpływ debat jest niewielki i ogranicza się do coraz węższego marginesu wyborców wahających się pomiędzy różnymi formacjami. Jeśli w ostatnich latach miały one jakiekolwiek znaczenie, to głównie w kontekście wahań między ugrupowaniami znajdującymi się, ujmując to ogólnie, po tej samej stronie politycznej barykady. Podobnie jest i teraz. Trudno nie zauważyć, że sztab Rafała Trzaskowskiego, póki co politycznie całkiem skutecznie, próbuje wskazać Karola Nawrockiego jako pożądanego konkurenta w drugiej turze wyborów.
To ewidentnie ich strategia. Mimo wszystko mam wrażenie, że coś nowego do tej kampanii jednak się wkradło. Mam na myśli rozmowy u Krzysztofa Stanowskiego. Na przykład Sławomir Mentzen, przez swoją rozmowę, jakby wygasił swój potencjał. Zgodzi się pan z tym?
Myślę, że ten potencjał i tak już był na granicy wyczerpania, ponieważ oferta Sławomira Mentzena była kierowana głównie do młodszych wyborców. Wszystko, co mógł w tej grupie osiągnąć, już osiągnął – biorąc pod uwagę zarówno strukturę poglądów, jak i skalę uczestnictwa młodych w wyborach. Mentzen wyraźnie zaczął szukać drogi do konserwatywnego elektoratu PiS-u, dostrzegając problemy ich kandydata i całej formacji w tej kampanii. Nie sądzę, żeby ta rozmowa u Stanowskiego była czymś przełomowym – może tylko o tyle, że doszło tam do pewnego pomieszania ról: kandydat zachowywał się raczej jak obserwator, analityk, komentator kampanii. Często zdarza się, że jedna nieprzemyślana wypowiedź albo brak merytorycznego przygotowania do odpowiedzi na konkretne pytanie potrafi pogrążyć polityka. To nic nowego. Poza tym, mamy do czynienia z powtarzającym się mechanizmem: gdy Konfederacji chwilowo idzie dobrze, dwa główne obozy polityczne, niezależnie od siebie, zaczynają ją krytykować, nie próbując już zabiegać o jej wyborców. Tak było w wyborach parlamentarnych i przyniosło to pewien efekt. Tak, można odnieść wrażenie, dzieje się również teraz. Nie ma w tym nic zaskakującego. Jeśli rzeczywiście doszukiwać się tu czegoś nowego, to być może właśnie w osobie Krzysztofa Stanowskiego. Jego przykład mógłby pokazywać, że popkultura jako anturaż wejścia do polityki przestaje działać.
Czytaj też:
Tusk napisał o Smoleńsku. "Odbudowanie wzajemnego szacunku jest możliwe"Czytaj też:
Będzie rząd PiS - Konfederacja? Tusk ma powody do niepokoju
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.