DoRzeczy.pl: Na początku czerwca Lidl ogłosił, że rezygnuje z osławionej inwestycji w Gietrzwałdzie, tłumacząc swoją decyzję „przeciwnościami organizacyjnymi i logistycznymi”. Podobno umowa przedwstępna na zakup gruntu wygasła. Czy Pana zdaniem to jednak presja społeczna, protesty przyczyniły się do obrony Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej?
Poseł Roman Fritz: Moim zdaniem decyzja koncernu Lidl, ale nie tylko, bo chodziło również o sieć Kaufland – obie marki należą do tej samej niemieckiej Grupy Schwarz – zapadła wcześniej, ale czekano do czasu ogłoszenia wyniku wyborów prezydenckich w Polsce. Gdy kandydat sił globalistycznych przegrał, to Lidl od razu, praktycznie na drugi dzień, wydał komunikat, że odstępuje od inwestycji. Jako siły protestujące wielokrotnie wskazywaliśmy na fakt, że wbrew pozorom w całej tej sprawie głównej roli nie odgrywają względy biznesowe. Z naszego punktu widzenia w przedsięwzięciu można było dostrzec wiele mankamentów, choćby natury logistycznej czy środowiskowej, które sprawiały, że wybrana lokalizacja przyniosłaby sumarycznie więcej kosztów niż zysków. Mimo to jednak Lidl przez wiele miesięcy upierał się przy Gietrzwałdzie.
Będąc w listopadzie 2024 roku na rozmowach z zarządem Lidla w Tarnowie Podgórnym, dowiedzieliśmy się, że nic tak naprawdę nie jest pewne i koncern wcale nie musi postawić na Gietrzwałd. Zaangażowanie ekspertów prawnych i środowiskowych, wypowiadających się m.in. w ramach prac Parlamentarnego Zespołu ds. Obrony Gietrzwałdu, nakazywało jasno sądzić, że ta inwestycja nie ma racji bytu. Dobrze orientowaliśmy się w sytuacji, a siła argumentów była po naszej stronie. Wycofanie się Lidla można potraktować jako wielkie zwycięstwo, ale bynajmniej nie zakończenie wojny. To pokazało, że wąska grupa ideowych działaczy, którzy są merytorycznie przygotowani, jest w stanie stanąć w poprzek zamiarów globalnego gracza. A podkreślmy, że nie można porównywać możliwości finansowych i medialnych Lidla np. z działaniami Konfederacji Korony Polskiej albo organizacji społecznych.
Chciałbym z tego miejsca podziękować osobom, które zaangażowały się w obronę sanktuaryjnego charakteru Gietrzwałdu, a w szczególności: Stefanowi Grabskiemu z Ogólnopolskiego Komitet Obrony Gietrzwałdu, Jackowi Wiąckowi z Komitetu Obrony Gietrzwałdu, Jackowi Chrząszczowi z Fundacji Konfederacja Gietrzwałdzka, Grzegorzowi Braunowi oraz Włodzimierzowi Skalikowi, jak również wszystkim protestującym, którzy protestowali częstokroć na deszczu i mrozie przed sklepami Lidla w całej Polsce. Udało nam się pomimo tego, że ogólnopolskie media nie informowały społeczeństwa o istnieniu problemu. A chodziło przecież o obronę miejsca, w którym doszło do serii objawień Matki Bożej, jako jedynych w Polsce uznanych oficjalnie przez Kościół katolicki.
Warto przytoczyć fakt, że Grupa Schwarz – oprócz działalności biznesowej, która polega na sprzedaży detalicznej w obiektach wielkopowierzchniowych – zajmuje się również transportem i utylizacją odpadów. W związku z tym mieliśmy duże obawy względem deklaracji, że inwestycja w Gietrzwałdzie nie będzie oddziaływać na środowisko. Koncern powoływał się na unijne prawo, które nakazuje segregację odpadów itp. Jednak szerszy kontekst pokazuje przypadek jednej z firm w Zabrzu, która jest powiązana z Lidlem i niemieckim konglomeratem.
To bardzo głośna sprawa, która odbiła się szerokim echem w mediach lokalnych, ale nie tylko. Okazało się bowiem, że Spółka PreZero Service Południe Sp. z o.o. – w toku postępowania o udzielenie zamówienia publicznego na odbiór i zagospodarowanie odpadów komunalnych – miała wprowadzić w błąd Urząd Miejski w Zabrzu, zaniżając ceny i eliminując w ten sposób konkurencję. Dlaczego zdecydował się pan złożyć w tej sprawie zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa? W teorii powinni się tym przecież zająć przedstawiciele oszukanego miasta.
Ta sprawa, nosząca znamiona przestępstwa natury gospodarczej, nabrzmiała do tego stopnia, że koniecznym okazało się powiadomienie organów ścigania. Jako poseł na Sejm RP mogę interweniować i wysyłać pisma do właściwych instytucji, jeżeli wymaga tego interes publiczny. W tym przypadku chodzi o – z jednej strony – podejrzenie oszustwa spółki PreZero – a z drugiej strony – niekompetencję władz, a być może i niedopełnienie obowiązków przez urzędników, którzy rzeczywiście nie podjęli żadnych działań. Im ciszej, tym wygodniej się pracuje. A zwróćmy uwagę na fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu Zabrze dosłownie tonęło w odpadach. Otóż niemiecka firma, która wygrała przetarg – najpewniej w nieuczciwy sposób – doprowadziła do kryzysu śmieciowego. W związku z tym sądzę, że odwołanie prezydent Zabrza Agnieszki Rupniewskiej, popieranej w ostatnich wyborach przez Koalicję Obywatelską, wpisuje się w szerszy obraz kondycji tego samorządu. Z jakiegoś powodu doszło do tego, że w majowym referendum obywatele podziękowali tej pani za współpracę, a Rada Miasta ledwo uniknęła podobnego losu.
Warto zauważyć, że 24 marca Sąd Okręgowy w Warszawie wydał prawomocny wyrok, w którym orzekł, że oferta PreZero Service Południe Sp. z o.o. powinna zostać odrzucona, ponieważ została złożona w warunkach czynu nieuczciwej konkurencji i z pogwałceniem prawa zamówień publicznych. Nie dziwi więc to, że inni oferenci zagrozili zabrzańskiemu ratuszowi pozwami o odszkodowanie. Przeciętny człowiek, który nie prowadzi własnego biznesu, nie zastanawia się nad tym, jakie koszty wiążą się z udziałem w przetargach. To nie tylko inwestycja czasu, ale również środków, np. na promocję, oraz pracowników, których należy oddelegować do nowych obowiązków, być może ze stratą w innych obszarach.
Jak ująłem to w zawiadomieniu do prokuratury, wartość zamówienia, które zostało wyłudzone lub uzyskane w sposób niezgodny z prawem, wynosiła ponad 108 milionów złotych brutto, co czyni sprawę szczególnie istotną z punktu widzenia interesu publicznego oraz Skarbu Państwa. Co będzie dalej z PreZero, które pomimo wyroku sądu wciąż zajmuje się gospodarką odpadami w Zabrzu? To się okaże, gdy organy ścigania – teraz już należycie poinformowane o zaistniałym procederze – wezmą się do roboty i zadbają o to, aby firma odstąpiła od działań wykonawczych, a i być może zapłaciła stosowne odszkodowania. Jeżeli tak się stanie, to doprowadzi to do jakościowej zmiany w polityce całego miasta.
Czy w pana przekonaniu niemiecki kapitał w Polsce może sobie pozwolić na więcej?
Myślę, że gdyby Niemcy mieli po swojej stronie najwyższe władze państwowe w Polsce – nie tylko rząd, ale i prezydenta – to mogliby więcej zdziałać, np. przeciągać sprawę Gietrzwałdu. W analogicznej sytuacji przedsięwzięcie polskiej firmy zostałoby zablokowane – pojawiłaby się decyzja odmowna. Jednak wójt Gietrzwałdu i nadzór budowlany wydali Lidlowi pozwolenie na budowę, i to pomimo wielu słabych punktów tej inwestycji. Wycofanie się koncernu oczywiście nas cieszy, ale to nie jest zwycięstwo w całej wojnie. Pozwolenie na budowę obowiązuje, więc gdyby jakikolwiek inwestor zakupił ten teren, to teoretycznie mógłby próbować z podobnymi projektami. Jednak w moim przeświadczeniu skala protestu sprawiła, że nikt już nie odważy się na taki krok, aby stawiać wielkie hale czy centrum dystrybucyjno-logistyczne w okolicach sanktuarium, narażając w ten sposób mieszkańców i pielgrzymów na negatywne oddziaływanie ze strony przemysłu czy transportu.
Jak wynika z najnowszego badania przeprowadzonego przez pracownię Opinia24, w wyborach do Sejmu Konfederacja Korony Polskiej może liczyć na czwarty wynik– 6,9 proc. głosów. Wcześniej wielu komentatorów wieszczyło, że po rozłamie w Konfederacji Grzegorz Braun zniknie z polskiej polityki.
Do sondaży nie mam specjalnej estymy, bo życie pokazuje inaczej, ale trzeba przyznać, że trendy są ciekawe. Wskutek tego, że Grzegorz Braun wystartował i osiągnął tak dobry wynik – mimo 0 minut, 0 sekund w głównym nurcie – wzrosło zainteresowanie Konfederacją Korony Polskiej oraz ludźmi, którzy ją tworzą. Na fali sukcesu do partii dołączyło wielu nowych członków, a swój akces zgłosili również znani politycy. Trzeba wspomnieć Sławomira Zawiślaka, który przeszedł do nas z PiS-u i teraz tworzy ze mną oraz Włodzimierzem Skalikiem koło poselskie Korony w Sejmie, jak również Jacka Wilka – posła VIII kadencji, czyli z lat 2015-2019. Ten ostatni stwierdził na konferencji prasowej, że Korona jest nie tylko główną siłą wolnościową w Sejmie, ale i jedyną, która ma reprezentację parlamentarną w Polsce. Polacy zauważyli ten trend wzrostowy, jak i fakt, że nie ulegamy naciskom poprawności politycznej. Stąd właśnie bierze się skok sondażowy, chociaż – jak wspomniałem – specjalnie nie przejmuję się takimi badaniami. Do wyborów jeszcze długa droga, ale mam nadzieję, że jesteśmy na tej właściwej, która w przyszłej kadencji wprowadzi do Sejmu wielu posłów Konfederacji Korony Polskiej, a wraz z nią – nową jakość.
Polecamy Państwu „DO RZECZY+”
Na naszych stałych Czytelników czekają: wydania tygodnika, miesięcznika, dodatkowe artykuły i nasze programy.
Zapraszamy do wypróbowania w promocji.