Ujawnienie teczki tajnego współpracownika o pseudonimie Bolek przez wdowę po gen. Czesławie Kiszczaku wywołało w Polsce trzęsienie ziemi. Stało się kolejnym pretekstem do ulubionego sportu Polaków – skakania sobie do oczu. A przecież to dopiero początek.
W domach byłych komunistycznych prominentów i w słynnym Zbiorze Zastrze- żonym IPN znajdują się zapewne papiery kompromitujące jeszcze wiele kluczowych figur polskiego życia publicznego. Możemy być pewni, że dokumenty te będą wyciekać. A co za tym idzie, czeka nas jeszcze wiele takich rozdzierających Polskę awantur jak spór o agenturalną przeszłość Lecha Wałęsy.
Tymczasem wszystko to już dawno mogliśmy mieć za sobą! Wystarczyło – co postulowali zwolennicy lustracji – od razu po upadku komuny odtajnić wszystkie materiały bezpieki. Byłby to szok dla społeczeństwa, ale potem problem teczek przestałby istnieć.
Niestety, zaniechano tego i konsekwencje ponosimy do dziś. Przyjęta na początku lat 90. strategia ukrywania prawdy, zamiatania niewygodnych faktów pod dywan, przyniosła fatalne skutki. Głęboko zatruła nasze życie publiczne.
W zgiełku, który wybuchł po opublikowaniu teczki „Bolka”, zaginęło tymczasem to, co najważniejsze. Czyli jej zawartość. Na ile niebezpieczne były donosy „Bolka”? Komu i jak zaszkodziły? O odpowiedź na te pytania poprosiliśmy prof. Sławomira Cenckiewicza. Historyka, który o agenturalnej przeszłości Wałęsy pisał od lat