Wasza Eminencja daje w swoim dzienniku żywe wyobrażenie o tym, jak został uznany za winnego i uwięziony. Co Wasza Eminencja ma nadzieję osiągnąć przez opublikowanie dziennika?
To dobre pytanie. Po pierwsze, mam nadzieję, że pomoże to ludziom lepiej zrozumieć chrześcijaństwo, i pomoże chrześcijanom, odnajdywać się w trudnych sytuacjach. Chodzi mi o to, że motywów do napisania było wiele, a jednym z nich jest terapia. Są też inne motywy publikacji, czego nie zrobiłbym, gdyby nikt nie był zainteresowany. Ponadto chcę też, aby moja sytuacja nie przytrafiła się zbyt prędko znów w Australii komuś, kto wywodzi się z bardzo niepopularnej grupy, wyznaje poglądy niepoprawne politycznie i zostaje zmieciony przez falę wrogiej opinii.
Czy zbliża się czas prześladowań?
W dzisiejszych czasach często słyszymy, że jako katolicy wkraczamy w mroczny czas prześladowań na Zachodzie, nawet jeśli obecnie są to prześladowania „miękkie”. Czy Wasza Eminencja postrzegasz tę książkę jako pomoc w radzeniu sobie z taką sytuacją?
Zawsze mam ochotę być sentymentalnym optymistą, więc mam nadzieję, że nasze czasy nie są takie złe. Jedną z rzeczy, o których mogłem wspomnieć w dzienniku i która mnie uderzyła, była bardzo duża liczba osób, które do mnie napisały. Otrzymałem 4000 listów z wielu katolickich części świata. Oni czuli, że presja rośnie.
Inną rzeczą, którą chciałbym powiedzieć, i o której myślałem, jest to, że nikt nie chce prześladowań żadnego typu, ale jednocześnie istnienie opozycji niekoniecznie jest złe dla Kościoła. Prawdę mówiąc, napisało do mnie kilka osób, które porzuciły swoją religię, i które powiedziały, że są tak zdenerwowane sposobem, w jaki mnie traktowano, że wróciły do praktykowania religii.
Czy naszym zwykłym stanem życia jako chrześcijan jest prześladowanie? Tak twierdzą niektórzy.
Cóż, jestem wielkim zwolennikiem cesarza Konstantyna. Mam wielką sympatię dla zwykłego człowieka, który idzie środkiem drogi i nie jest fantastycznie religijny. Wolałbym, aby prądy socjologiczne zaprowadziły tych ludzi do Boga, niż je od Niego zabrały. By trafiali do prawdziwej wspólnoty, zamiast czynić ich samolubnymi i wrogimi.
Po co pisać dziennik?
Eminencja pisał codziennie i w zdyscyplinowany sposób. Czy publikacja dziennika od początku była motywem, czy powodem było zachowanie zdrowia psychicznego?
Pisałem takie pamiętniki już wcześnie, z których większość nie została opublikowana. Zwłaszcza gdy podróżowałem jako przewodniczący Caritas Australia. Byłem prezesem przez dziewięć lat. Jestem bardzo dumny z tego związku. Byłem w dość egzotycznych miejscach, więc je opisałem. Nigdy te rzeczy nie zostały opublikowane. Wiele notatek zostało napisanych w więzieniu i one budzą zainteresowanie. Wielu więźniów pisze w celach terapeutycznych i ja to rozumiem.
Ksiądz Kardynał wypełnił dziennik szczegółami swoich codziennych czynności i osobistych przemyśleń, modlitw, ale czego nauczyło cię życie więzienne jako całości?
Czego mnie to nauczyło? To dobre pytanie. Myślę, że po pierwsze tego, że wiara chrześcijańska działa. Wierzę, że nauczanie Jezusa o wielu sprawach jest absolutnie prawdziwe, że klucz do życia znajduje się w słowach Chrystusa. Próbowałem, choć niedoskonale, postępować zgodnie z tą nauką. W sumie nieźle mi się udało.
Jakie refleksje Ksiądz Kardynał miał na temat cierpienia i odkupienia? Czy postrzegał Ksiądz całą tę gehennę jako specjalny i przywilejowany sposób na udział w cierpieniu?
Myślę, że jestem zbyt miękki i wygodny, aby uznać to za przywilej. Zdawałem sobie sprawę, że jest to okazja, do której powinienem podejść w wierze jako chrześcijanin. Myślę, że to zrobiłem.
Otrzymał Ksiądz głębszy wgląd w cierpienie?
Myślę, że to z pewnością prawda. Nie chcę przeceniać trudności mojej sytuacji. To znaczy, to nie było tak, jakbym był w Hiltonie, Dorchesterze czy gdziekolwiek w tym stylu. Szczególnie w MAP, więzieniu Melbourne i izolatkach, w których przebywałem przez osiem lub dziewięć miesięcy.
Cały wywiad można przeczytać na portalu National Catholic Register.
Czytaj też:
Nowenna do św. Andrzeja Boboli w czasie epidemii pod patronatem KEPCzytaj też:
Dyspensa nie oznacza zakazu pójścia na Mszę świętą