"DGP" cytuje Tomasza Napiórkowskiego, założyciela Polskiej Federacji Fitness, która zainicjowała akcję otwierania lokali od początku lutego.
– Na razie nie da się porównać popytu z zainteresowaniem sprzed pandemii, ale jedno już wiemy – na pewno strach klientów jest mniejszy niż w czerwcu – uważa Napiórkowski.
Jak podaje gazeta, branża znalazła sposób na zabezpieczenie się przed negatywnymi konsekwencjami kontroli sanepidu. Jaki? Najczęściej zapisuje się klientów na kurs – np. przygotowujący do pracy w roli trenera personalnego.
"Są i takie siłownie, które obchodzą rozporządzenie, wydając licencje związków sportowych, np. Polskiego Związku Przeciągania Liny" – czytamy na łamach "DGP".
Według gazety, kosztuje to od 10 do 40 zł, czyli mniej więcej tyle, ile jednorazowe wejście do klubu.
Branża fitness to jeden z działów najbardziej dotkniętych lockdowanem. Siłownie i kluby fitness są zamknięte od kilku miesięcy. Pod koniec stycznia rząd ogłosił decyzję przedłużającą zamrożenie co najmniej do 14 lutego.