Ostatni miesiąc życia Jeffrey Epstein spędził w Metropolitan Correctional Center, ponurym zakładzie karnym na dolnym Manhattanie, gdzie izoluje się najcięższych przestępców i terrorystów (o jego sprawie pisaliśmy w „Do Rzeczy” 22 lipca).
W małej celi, ze światłem zapalonym 23 godziny na dobę. Jego sąsiadem był Joaquín Guzmán alias El Chapo, baron narkotykowy skazany na karę dożywotniego więzienia. Epsteinowi groziło „tylko” 45 lat, ale zważywszy na wiek – 66 lat – miał małe szanse, że kiedykolwiek zobaczy morze.
Nie zobaczył. W sobotni ranek 10 sierpnia strażnicy znaleźli go powieszonego w celi. Karetka zabrała więźnia do szpitala Downtown New York Hospital, gdzie lekarze stwierdzili zgon. Trzy tygodnie wcześniej Epstein także próbował samobójstwa, znaleziono go nieprzytomnego ze śladami na szyi, ale żywego. Skierowano go do celi z obserwacją „suicide watch”, ale w dniu śmierci, jak podała telewizja ABC, system już nie działał.
Czytaj też:
USA: Miliarder oskarżony o pedofilię znaleziony martwy w celi
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.