Część polskiej prawicy obawia się, że Ukraina pod wpływem wspierającego ją Zachodu stanie się „forpocztą globalizmu”, „przedmurzem lewactwa” w tej szerokości geograficznej. Przecież praprzyczyną wojny był Euromajdan. Czyli rewolucja w obronie prozachodniego kursu państwa. Ukraińcy, jako chyba jedyny naród na świecie, umierali za Unię Europejską z hasłem „Ukraina ce Jewropa (Ukraina to Europa)” na ustach. Rosja zaatakowała, żeby realizację tego kursu uniemożliwić. Czy to oznacza, że na Ukrainie toczy się wojna pomiędzy globalizmem i lewicowym liberalizmem z jednej strony a konserwatyzmem z drugiej? Moskwa bardzo chciałaby, aby w tę uproszczoną wizję uwierzyli zarówno ukraińscy, jak i zachodni (w tym polscy) konserwatyści. Rzeczywistość jest jednak bardziej złożona. Ukraina musi przyjąć lewicowe wartości Zachodu, żeby utrzymać swoje prawicowe wartości.
Spory światopoglądowe nad Dnieprem nigdy nie były tak gorące jak nad Wisłą. Oczywiście środowiska skrajnie lewicowe próbowały forsować swoją agendę, a narodowcy (tak się składa, że neobanderowcy) stawiali im opór. Ale to był margines debaty. Zwłaszcza w ciągu ostatniej dekady Ukraińcy mieli poważniejszy problem niż rywalizacja prawicy z lewicą. Tym problemem było – i jest – zagrożenie ze strony rosyjskiego imperializmu. Dylemat nie polegał na wyborze między konserwatyzmem a liberalizmem, tylko między Wschodem a Zachodem. Czyli: pomiędzy bliską kulturowo, biedną materialnie, agresywną militarnie i ekspansywną geopolitycznie imperialną Rosją a odległym kulturowo, bogatym materialnie, nieagresywnym militarnie, za to ekspansywnym politycznie światem euroatlantyckim. Do tego dochodziła jeszcze jedna, fundamentalna różnica. Ukraińcy zwyczajnie nie tolerują typowych dla rosyjskiej kultury politycznej despotyzmu i rządów silnej ręki, co dobitnie pokazały dwie rewolucje w odstępie niecałej dekady. Z ich oligarchiczno-ochlokratyczną tradycją bliżej im do wadliwej, ale jednak bardziej niż moskiewski autorytaryzm wolnościowej zachodniej demokracji.
Pragmatyzm, nie ideologia
Gdy w 2013 r. Ukraińcy wyszli na ulicę z unijnymi flagami, ich celem był raczej „europejski dobrobyt” niż „europejskie wartości”. Zapragnęli „żyć jak na Zachodzie”. Do Polski i innych krajów unijnych wyjeżdżali nie po to, aby zawierać małżeństwa homoseksualne czy dokonywać aborcji, ale po to, aby znaleźć lepiej płatną pracę. Zachodni kurs Ukrainy miał charakter pragmatyczny bardziej niż ideologiczny. A jeśli ideologiczny, to w kontekście sprzeciwu wobec ideologii „rosyjskiego świata”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.