Lai Ching-te (znany też jako William Lai) z pewnością zdążył już przywyknąć do obelg miotanych wobec niego przez władze w Pekinie. W trakcie ostatniej kampanii wyborczej chińscy komuniści starali się przekonać Tajwańczyków, że ten 65-letni lekarz, od czterech lat sprawujący funkcję wiceprezydenta Tajwanu, to podżegacz wojenny, amerykańska marionetka, wróg pokoju i generalnie człowiek, który bawi się zapałkami w składzie prochu. Chińczycy z kontynentu stawiali więc sprawę jasno: głos na Lai to opowiedzenie się za wojną z potężnym Pekinem. Z kolei głos oddany na jego głównego kontrkandydata z Kuomintangu (KMT) to opowiedzenie się za normalizacją stosunków z ChRL, ściślejszą współpracą i wiążącym się z tym wzrostem dobrobytu mieszkańców wyspy. Pokazując „marchewkę”, chińscy komuniści machali też jednak na ostatniej prostej kampanii „kijem” w postaci nasilonych prowokacji wojskowych wokół wyspy, a nawet nad nią. Tajwańczycy w ciągu ostatnich tygodni wielokrotnie obserwowali bowiem przeloty balonów wypuszczanych z terytorium ChRL. Obiekty te zbliżały się do baz tajwańskich sił zbrojnych i przypominały mieszkańcom kraju, że Pekin cały czas „czuwa”. Presja czerwonego mocarstwa nie przyniosła jednak spodziewanych rezultatów i Tajwańczycy wybrali „podżegacza wojennego”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.