Chyba nigdy politycy tyle nie mówili o narodowej suwerenności itożsamości, o twardej obronie zasad i interesów, jak wtedy, gdy agitowali za przyłączeniem Polski do Unii Europejskiej. Na przedakcesyjnym finiszu, za rządów premiera Millera, gdy największą partią opozycji była Platforma Obywatelska, Sejm RP podjął uchwałę „w sprawie integracji Polski zUnią Europejską”: „Chcemy Unii Europejskiej będącej silnym związkiem suwerennych państw narodowych, szanującym bogactwo kultur i narodowych tożsamości. Chcemy współtworzyć wspólnotę narodów, opartą na zasadach pomocniczości i solidarności […], domagamy się […] dotrzymania zasad równości szans i sprawiedliwości, wypisanych na sztandarach Unii Europejskiej. Wzywamy Rząd Rzeczypospolitej Polskiej do twardych negocjacji w ostatniej fazie rozmów”. Na koniec jednak w uchwale znalazło się dyskretne wyjaśnienie głębszych motywów „twardości w ostatniej fazie”: „Treść i styl ostatniej rundy negocjacji będzie miał wpływ na wyniki referendum roku 2003”.
Tak właśnie – zgodnie ze starą wałęsowską formułą „Za, a nawet przeciw” – powstał najważniejszy „europejski standard polskiej polityki”: unijna treść, która najlepiej się sprzedaje w narodowym opakowaniu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.