Maciej Pieczyński: Czy pańskim zdaniem ofiary rzezi wołyńskiej doczekały się godnego upamiętnienia?
Jan Olszewski: Byłem jednym z niewielu uczestników życia publicznego, którzy zdecydowanie wypowiadali się w kwestii zbrodni wołyńskiej i sprawę tę starali się upubliczniać już na początku lat 90., a więc w czasie, gdy to wydarzenie praktycznie nie istniało w polskim dyskursie. Chodziło nam o to, by upamiętnić ofiary, spróbować ustalić przyczyny i okoliczności tego ludobójstwa. Tak, ludobójstwa – określenia tego nigdy nie bałem się używać, bo ono celnie oddaje charakter wydarzenia. Jednak dziś muszę stwierdzić, że obecny charakter dyskusji o Wołyniu rozminął się z moimi intencjami.
(...)
Sejm polski przegłosował uchwałę dotyczącą zbrodni wołyńskiej trochę pod naciskiem Pawła Kukiza. Kukiz przysłużył się pamięci ofiar?
Paweł Kukiz to klasyczny przykład człowieka, który z tych mechanizmów i z tego, co się wtedy zdarzyło, nic nie rozumie i powtarza zasłyszane opinie, ogólniki, słowem: to, co jest w powszechnym obiegu. On jest przekonany, że całe UPA było zaangażowane w rzeź wołyńską, choć to nieprawda. Uważa też, że za tę zbrodnię jest odpowiedzialny Stepan Bandera, który akurat z tym, co się wydarzyło na Wołyniu, nic wspólnego nie miał (...)
(...)
Czy jednak nie za dużo inwestujemy w Ukrainę?
Nie zrobimy dla nich więcej, niż możemy. To jest oczywiste. Przestrzegałbym jednak przed sposobem myślenia o Ukrainie, który jest kontynuacją tradycji polskiego obozu narodowego. To, co Dmowski mówił o Ukraińcach, jest dla nich tak dalece ubliżające, że lepiej na to spuścić zasłonę milczenia. Trzeba samemu uprawiać politykę historyczną, ale nie można jej innym narodom narzucać. To jest jeden z atrybutów suwerenności.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.