Po wielu latach pana rysunki, krytycznie komentujące rzeczywistość, przestaną ukazywać się w „Rzeczpospolitej”. Decyzją kierownictwa gazety znikają z jej łamów. Nie jest pan zaskoczony?
Po ponad 15 latach, bo przez tyle lat rysowałem dla „Rzeczpospolitej”. Szmat czasu, prawda? Zbytnio zaskoczony nie jestem, bo to, co od pewnego czasu działo się w gazecie, a co pewnym echem docierało i do mnie, choć mieszkam za granicą, nie napawało optymizmem. Zaskakuje mnie sposób, w jaki to zrobiono. Nikt mi nie powiedział, dlaczego moje rysunki na łamach „Rzeczpospolitej” nie będą mogły się więcej ukazywać. Zadzwonił do mnie pan Dominik Zdort, szef „Plusa Minusa”, i powiedział, że jest mu bardzo przykro, ale mój rysunek, który wydrukował na łamach, jest ostatnim, że nie ma zgody, by dalej mnie drukować. Powiedział mi też, że nie wie, dlaczego zapadła taka decyzja. Z sygnałów, jakie do mnie docierały wcześniej, mogę sądzić, że po prostu zdecydowano się na cenzurę. I to chyba nawet nie chodzi o to, że moje rysunki były zbyt ostre. Po prostu ktoś tam uznał, że z powodów politycznych lepiej ich nie dawać.
Zdarzyła się panu taka sytuacja wcześniej? Próba cenzury przez te lata, gdy rysował pan dla „Rzeczpospolitej”?
Nigdy. Miałem wcześniej świetnych redaktorów, pierwszym był Paweł Lisicki, potem Krzysztof Gottesman, a później miałem pana Zdorta, bardzo dobrych dziennikarzy. Nie było żadnych problemów we współpracy z nimi. Po przyjściu do „Rzeczpospolitej” pana Hajdarowicza zaczęły się pojawiać wątpliwości. Były rysunki, przy których okazji mówiono mi, że są zbyt ostre, zbyt krytyczne, ale podchodziłem do tematu jeszcze raz, rysowałem to samo, tylko nieco inaczej.
Środowiska lewicowe od dawna chciały, żeby pana z „Rzeczpospolitej” usunięto. Słynny donos Tomasza Piątka, którego kilka lat później usunięto z „Krytyki Politycznej”, obecnie współpracownika „GW”…
Dwukrotnie zdarzyła się taka sytuacja. Pierwszy raz rzeczywiście było tak, jak pan mówi – pewnym ludziom nie spodobała się moja satyra „z kozą”. Sprawa trafiła do sądu. Były też donos do redakcji „Guardiana” i postulat by wyrzucić mnie z pracy. I drugi raz, gdy zażartowałem z wizyty Donalda Tuska w Nigerii. Wtedy ponownie pisano do „Guardiana”, by mnie zwolnić. Chciano też wymusić, by nie drukowano mnie w Polsce w „Rzeczpospolitej”. Takie próby straszenia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.